Raz się żyje co nie?

212 11 1
                                    

Polecieliśmy perłą przeznaczenia do miasta Ninjago.Nya i mistrz Wu nadal nie wiedzieli o kogo mi chodziło.Ale ja doskonale wiedziałam.To były osoby,które już nie raz nam pomogły.
Właśnie szykowaliśmy się do wyjścia.Zacumiwaliśmy kotwicą na dachu jakiegoś budynku i wyszliśmy na zewnątrz.
-No to jesteśmy.-Powiedziała Nya.
-Tak.-Odparł na to mistrz Wu.-No to z kim mamy się spotkać?-Spytał.
-Chodźcie,a sami zobaczcie.-Powiedziałam.Powędrowaliśmy jedną z wąskich uliczek w stronę Backrof.(nazwa wymyślona )Po kilku minutach wędrówki zatrzymaliśmy się.
-No i na kogo tu czekamy?-Spytała Nya wyraźnie lekko poddenerwowana.
-Zaraz tu będą.-Powiedziałam.
-Będą?-Spytała Nya ale nie zdążyłam jej odpowiedzieć bo pojawiła się furgonetka.Z auta wyskoczyło kilka osób.To byli inni mistrzowie żywiołów.Byli tam Gravis,Tox,Griffin,Ash,Shade oraz Pixal,która widocznie przybyła razem z nimi.
-Dzięki ,że przybyliście.-Powiedziałam.
-Starym znajomym się pomaga prawda?-Odparł na na Griffin.Mistrza Wu i Nyę widocznie zamurowało bo stali bez ruchu.
-Co tak stoicie?-Spytałam.-Trzeba ratować Ninjago.
Po jakiejś godzinie zobaczyliśmy nadciągającą armię wroga.Ja całe armi stała Avery oraz jakiś starszy od niej mężczyzna.Nie wiem kim on był bo nigdy go na oczy nie widziałam.Może to on za wszystkim stoi?Tego za niedługo mieliśmy się dowiedzieć.
-Witajcie mieszkańcy Ninjago!-Krzyknął mężczyzna.Na co ludzie zaczęli krzyczeć i się rozbiegać.Widziałam małe dzieci ,które zostawały popychane przez innych ludzi.Wszyscy nawzajem się przepychali robiąc straszny zamęt.W oddali zauważyłam małego chłopczyka który najwidoczniej przewrócił się i zgubił swoją mamę.Podbiegłam do niego.
-Nic tobie nie jest mały?-spytałam.
-Nie.Ale moja mamusia gdzieś się zgubiła.-Powiedział że smutkiem w oczach.
-Odnajdzieny twoją mamę.-Odparłam.Na co chłopoec się uśmiechnął.On się nie bał.Zazwyczaj gdy spotykaliśmy dzieci w podobnym do niego wieku to płakały i wołały swoich rodziców.On taki nie był.Odeszlam z nim w bezpieczną uliczkę.
-Jak się nazywasz mały?-Spytałam.Wiedziałam ,że teraz nie mam na to czasu ale przecież nie zostawię dziecka samego.
-Aiden.-Odpowiedział.-Aiden Lockwood.
-Dobrze,więc Aiden.Wezmę cię teraz i odszukamy twoją mamę dobrze?-Spytałam.Na co ten kiwnął tylko swoją małą główką.Wodziłam przez chwilę wzrokiem po ulicach.Nigdzie nie widziałam jego mamy.Chłopiec dokładnie mi ja opisał oraz pomagał mi w wypatrywaniu jej.
-To ona!-Krzyknął.-Mamo!
Pobiegł w stronę kobiety ,która zrozpaczona szukała swojego synka.
Pobiegłam więc za nim.
-Mamo!-Chłoouec od razu przytulił się do swojej matki.
-Och!Skarbie!Tak bardzo bałam się ,że cię stracę!-Matka przytuliła go ze łzami w oczach.-Dziękuję.-Powiedziała mi.Na co uśmiechnełam się lekko.
-Skylor!Mamy problem!-Krzyknęła do mnie Nya.
Dziewczyna właśnie walczyła z trzema wojownikami na raz.Lecz nie zauważyła jednego wojownika ,który podszedł ją od tyłu.Dziewczyna wylądowała na ziemi.Szybko podbiegłam do niej.Dotknełam jej zyskując przy tym częśc jej mocy.Powaliłam wszystkich czworo i pomogłam dziewczynie wstać.
-Nic ci nie jest?-Spytałam.
-Nie.Nic.Ale trzeba pomóc reszcie.-Odparła na to dziewczyna.
Dopiero zauważyłam ,że przegrywamy walkę.Nya zwołała wszystkich.Wu pokonał swojego wojownika i pomagał właśnie Gravisowi.Potem wszyscy skierowaliśmy się do perły.
-No i co teraz robimy?-Spytał Griffin.
Wszyscy popatrzyli na mistrza Wu.
-Musimy jakoś ich pokonać.Oraz pomóc chłopaką ,a co najważniejsze LLoydowi.-Odparł.
-Dlaczego akurat jemu?-Spytał Ash.
-Jutro są urodziny LLoyda.-Powiedział.-Czyli dzień w którym ma się wypełnić przepowiednia.-Dokończył.
Zawsze wygrywaliśmy.Ale teraz to była inna sprawa.Chlopcy byli uprowadzeni ,jutro miała się spełnić przepowiednia ,a my nadal jesteśmy w martwym punkcie.Coś czuję ,że tym razem zło wygra.Bo przecież jak kupka dzieciaków może pokonać całą armię?

-Oczami LLoyda-
Wyszła.Zostawiła mnie i znowu zostałem sam.Co że mnie za idoiota!Co ja właściwie gadam?!Nigdy tak nie powiedziałem.Nigdy nie byłem w stanie kogoś zranić.Już od tamtej pory wiedziałem ,że dawny LLoyd Montgomery  Garmadon przepadł na zawsze.
W pewnej chwili do mojej celi wszedł mężczyzna.To był jeden ze strażników Logana.
-Wstawaj.-Powiedział.
-Niby po co?-Spytałem.
-Szef kazał cię przetransportować do centrum.-Powiedział.
Chciałem coś powiedzieć ale nie byłem w stanie.Mężczyzna zaciągnął mnie siłą do jakiegoś wozu.Wsadził mnie tam i przykuł.Poczulem jak auto  odpala silnik.Dlaczego tam jedziemy?Już od dwóch tygodni nie widziałem światła dziennego i nagle mnie wypuszczają?Coś tu nie grało.Rozejrzałem się po bagażniku.Wszędzie było pusto ale zobaczyłem małe okienko.Zerknełem przez nie.Ujrzałem światło dzienne.Promienie zachodzącego słonca wpdały do bagażnika.Na ten widok usmiechnąłem się.Ale ujrzałem jeszcze coś jeszcze,a raczej kogoś.Obok auta szli Kai,Cole,Jay oraz Zane.Głowy mieli spuszczone.Zastanawiałem się czemu nie uciekają,ale dopiero po chwili zorientowałem się,że mają obstawę.Ale nie tylko oni.Za mną jechały trzy vany.Zaczełem się dwnerowować.
-Wypuśćcie mnie!-Krzyknąłem.Zaczełem uderzać w ścianę.
-LLoyd?-Obejrzałem się.To był Kai, który właśnie mnie zauważył.
-Hej.-Wychrypiałem.-Jak leci?
-LLoyd to nie czas na żarty.Musimy jakoś stąd uciec.-Powiedział.
-Eh.Chcialbym uwiesz.Ale dawno straciłem już nadzieję.-Powiedziałem.
-A twoja moc Oni?-Spytał.Moja twarz automatycznie zdrętwiała.
-Nie będę jak mój garmatatuś.Jestem inny.-Powiedziałem.
-Garnatatuś?-Spytał.
-No co?Nie miałem innego pomysłu.-Powiedziałem.No bo taki był LLoyd Garmadon.Nikt tak naprawdę nie wiedział o co mi chodzi.W sumie ja sam nie wiedziałem.Czasem żartowałem,a czasem po prostu płakałem i powoli pogrążałem się w ciemniści.
Nagle poczułem jak auto się zatrzymało.Uslyszałem otwieranie się drzwi oraz kroki.Ktoś zmierzał w moją stronę.Muszę być na to przygotowany.Trzy vany.Obstawieni ludzie.Ale może dam radę uciec?I tak nie mama nic do stracenia więc wszystko mi jedno.Raz się żyje co nie?
Drzwi do bagażnika się otworzyły ,a ja czekałem na moment w którym mnie odwiążą.Siwy mężczyzna podszedł do mnie i zaczął odwiązywać.Gdy już to zrobił skorzystałem z momentu i wyskoczyłem na niego po czym wyszedłem z auta.Nie chciałem zostawiać przyjaciół ,ale żołnierze już mnie otoczyli.Zaczałem uderzać w nich moją mocą.Unikałem ciosów jakbym robił to od urodzenia.Może i tak wlaśnie było?Przez całe swoje życie walczyłem .Na początku chciałem być taki jak swój ojciec,później byłem słynnym zielonym ninją i miałem go pokonać.Tak bardzo się tym wszystkim przejąłem ,że nie zauważyłem jak dużo traciłem.Chciałem bawić się z innymi dziećmi,czytać komiksy albo chociaż jeść te głupie słodycze.Ale musiałem ćwiczyć, ćwiczyć by zwalczać zło.
W tym momencie wszystkie moje emocje wyszły na wierzch.Strach,złość,żal,miłość....
Teraz nie walczyłem dla tych wszystkich ludzi,dla ninja,dla mojej mamy,dla mojego wujka albo choćby taty.Walczyłem dla siebie.
Pokonałem prawie wszystkich wojowników po czym oddalając się krzyknąłem do Kai'a.
-Wrócę po was obiecuję!
-Trzymam cię za słowo bracie.-Powiedział.To były ostatnie słowa które usłyszałem ,ponieważ zniknąłem w lesie.

Powrócili...[Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz