Wiesz jak to jest bać się siebie? Każdej swojej myśli, każdego ruchu, swoich snów, słów uciekających spomiędzy twoich warg. Każdej decyzji, którą niby świadomie podejmiesz. Boisz się swojej psychiki, każdego kolejnego etapu swojego życia, nawet głupie odbicie w lustrze przyprawia cię o szybsze bicie serca, a patrzenie w swoje oczy powoduje, że masz ochotę wymiotować. Nie rozumiesz jak ludzie potrafią siedzieć tak blisko ciebie nie czując obrzydzenia czy lęku, nie martwiąc się o siebie.
Dawn Porter siedziała skulona na miękkim fotelu obitym w czerwoną skórę i patrzyła szklącymi się oczami na siedzącego przed nią lekarza, który w skupieniu zagryzał wargę, najwidoczniej myśląc o czymś dalekim od niej samej i jej przypadku, bo jego wzrok był odległy, zaczepiony w jednym punkcie, gdzieś za oknem. Dolną wargę uwięził między zębami, powolnym ruchem przesuwał palcami po dwudniowym zaroście pokrywającym kwadratową szczękę.
Doktor Ryan Sherman przyzwyczajony był do milczącej natury swojej podopiecznej, doskonale zdając sobie sprawę, że dziewczyna nie wydusi ani słowa. Jeszcze do nie tak dawna się starał, walczył o uwięzioną w grubej skorupie dziewczynę i naprawdę wiele się nagimnastykował, ale z marnym skutkiem. Dawn cały czas stała w miejscu, od pięciu miesięcy nie uczyniła ani jednego kroku ku zdrowiu, choć w tym celu została pacjentką Ravenhole Hospital. W lutym, kiedy to pierwszy raz pojawiła się w jego gabinecie, był jeszcze wierzącym w lekarzy i medycynę laikiem, który pozytywną energią starał się budować więzi między sobą, a pacjentami. Świeżo po studiach, z głową pełną niesamowitych wizji żył sobie w mydlanej bańce, a jego dotychczasowi podopieczni jakoś wychodzili na prostą. I wtedy to właśnie zawitała u niego ona. Na pierwszy rzut oka zwyczajna, ładna dziewczyna, być może trochę zepsuta, ale do zniesienia. Pierwsze co przyszło mu na myśl to, że przedawkowała jakieś dragi i ktoś podpasował to pod próbę samobójczą, ewentualnie wliczając w to jeszcze depresję. Ravenhole, pomimo opinii, nie był miejscem dla totalnych czubków. Co prawda przewinęło się przez nie trochę zagubionych, poranionych dusz, ale często były to po prostu dzieciaki targające się na swoje życie.
Pojawienie się Dawn Porter wzbudziło niemałe kontrowersje wokół lekarzy, jak i pacjentów. Mało kto o niej nie słyszał, bo sprawa dziewczyny ciągnęła się przez długi czas i nadawały o tym wszystkie media. Gdziekolwiek by się nie było, o jakiekolwiek porze dnia, słuchając radia czy oglądając CNN, wszędzie mówiono o okropnej zbrodni w afekcie, a właściwie rzeźi, jakiej dokonała z pozoru niewinna dziewczyna w samoobronie. Zdania na ten temat były podzielone - jedni twierdzili, że Dawn zrobiła coś, co było konieczne, działała w obronie własnej, zważywszy na jej stan i ślady gwałtu, a skurwielowi się należało, ale były też jednostki twierdzące, że nic nie usprawiedliwia morderstwa. Zdanie Ryana było takie, że gdyby sukinsyn nie zmarł od uderzeń w głowę, a spotkałby go kiedyś na ulicy, osobiście rozjechałby mu jaja swoim starym Chevroletem. Coś, co stało się tej zimy w jednym z niewielkich domków na obrzeżach Seattle na zawsze zniszczyło psychikę niewinnej dziewczyny. Ryan, pomimo tego, że niezbyt pałał do niej sympatią, w końcu jakby nie patrzeć - była jego zawodową porażką, darzył ją ogromnym szacunkiem. W końcu nadal żyła, tak? Potrafiła wykonywać podstawowe czynności życiowe, takie jak jedzenie czy mycie się, potrafiła wstać z łóżka każdego poranka i położyć się wieczorem, nie zrobiła sobie nic, co stanowiłoby zagrożenie dla jej życia, po prostu się trzymała. No jasne, nie mówiła, ale z takich przeżyć nikt nie wychodzi bez szwanku. Gdyby to Ryan był na jej miejscu, już dawno leżałby kilka stóp pod ziemią, bez wspomnień, które ją pewnie zabijały. Zwłaszcza, że zabijały wszystkich wokół.
- No to co, Dawn? Nasza przygoda chyba się kończy, co?
Patrzył jak niespokojnie wierciła się na siedzeniu i spuściła wzrok na swoje dłonie, które bawiły się guzikiem bluzki. Wzruszyła ramionami, co w jej wydaniu było naprawdę dużym wyczynem i zwilżyła spierzchnięte, popękane wargi.