Lottie zaczęła grzebać w mojej szafie, po kolei wyrzucając na podłogę wszystkie czarne ciuchy.
- To nie... to też nie... - mamrotała do siebie zamyślona.
- Lotts! - zareagowałam, marszcząc brwi.
Zero reakcji.
- Lottie! - ponownie krzyknęłam w jej stronę, coraz mocniej się denerwując.
Znowu nic.
- Charlotte Roberts! Słyszysz mnie?! Przestań! - wybuchłam w końcu, używając jej pełnego imienia i nazwiska. Wiedziałam, że tego nie lubi. Irytowała mnie.
Lottie wzdrygnęła się, słysząc mój wrzask, skierowany do niej.
- Jezu, co?!
- Przestań!
- Nie. Muszę ci przygotować ciuchy.
Taka właśnie była. Zawzięta i uparta. Zawsze dopinała swego. Nie przyjmowała odmowy. Te cechy utrzymały się jej nawet po śmierci. Ale... to wciąż była moja najlepsza przyjaciółka.
Z jękiem zsunęłam się na poduszki, które leżały na moim łóżku.
- Dobra, już dobra. Okej. Wygrałaś. Grzeb tam sobie, ile chcesz. - powiedziałam znużonym tonem. Na jej twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, ale nic nie powiedziała. Lottie chyba zauważyła, jaka jestem zdenerwowana, choć ze wszystkich sił starałam się to ukryć.
Jednak wtedy, kiedy Lotts wzięła do rąk czarne spodnie, włączył mi się sentyment. To właśnie w nich byłam na pogrzebie. Pamiętam, że do nich założyłam długi czarny sweter, w którego rękaw ocierałam wszystkie łzy. Na końcu pogrzebu ubranie było całkowicie przemoczone i musiałam je zmienić. Od tamtej pory ani razu nie założyłam tego swetra, dopóki z niego nie wyrosłam. Dlatego teraz, patrząc na Lottie, która była zajęta akurat bardzo potrzebnym w tym momencie wyrzucaniem mi rzeczy z szafy, pomimo sytuacji, która była bardziej irytująca niż smutna, łzy napłynęły mi do oczu, ale zanim dziewczyna zdążyła się odwrócić, szybko je osuszyłam.
Na twarzy Roberts zaczął malować się uśmiech przepełniony ekscytacją.
- Dobra, mam! - już się boję.
- Mhm... pokazuj.
- Patrz!
Gdybym była bohaterką kreskówki, moja broda opadłaby do samej podłogi. Zdumienie było mocne. Trzymała w dłoniach wieszak, na którym zawieszona była niebieska sukienka z luźnymi rękawami, po których lewej stronie, przyszyte były malutkie wychaftowane motylki. Dostałam tę sukienkę w prezencie na czternaste urodziny, od taty. Przywiózł ją dla mnie ze Szwecji. Nie założyłam jej ani razu. Było to widać po metce z boku rękawa.
- Chyba śnisz. W życiu tego nie założę.
- Założysz.
- Nie.
- Tak.
Roberts zaczęła wciskać mi sukienkę w dłonie, pomimo tego, że ją odpychałam. Jej półprzezroczyste dłonie zacisnęły się w pięści. Była zdeterminowana. Nie odpuści. Chyba znowu się poddam. I tak z nią nie wygram.
- Wkładaj to. W tej chwili.
Przewróciłam oczami i westchnęłam zrezygnowana.
- Dawaj tu tę sukienkę.
- Proszę!
Szybkim ruchem pokazałam Lotts, by się odwróciła. Ta spojrzała na mnie, jak na wariatkę.
- Mówisz do ducha, żeby się odwrócił? I tak będę cię widzieć, wiesz?
Westchnęłam po raz kolejny.
- Wiesz co? Zresztą nieważne. Rób sobie, co chcesz.
Przebierałam się, starając się ze wszystkich sił, by nie dotknąć kilku świeżych ran na moich udach. Zapomniałam ich zabandażować. Roberts patrzyła na mnie uważnie, jakby starała się dostrzec wszystkie kreski na moim ciele, ale nic nie mówiła. Zacisnęła zęby, a jej usta uformowały się w cienką linię. Jej zachowanie sprawiło, że mimowolnie się spięłam.
Kiedy miałam już sukienkę na sobie, usłyszałam z dołu głos mamy.
- Liv! Chodź na obiad!
Serio? Aż tak dużo czasu minęło? Przecież dopiero co wstałam! Spojrzałam na zegarek, wiszący na ścianie.
Oh. Dochodziła piętnasta. Chyba jednak wstałam już dawno.
Już miałam odkrzyknąć standardowe ,,Nie jestem głodna'' i już otwierałam usta, ale Lottie zdążyła mnie wyprzedzić.
- Masz to zjeść. - powiedziała mi poważnym tonem - Przecież pani Levis świetnie gotuje! Do dziś pamiętam smak jej obiadów!
- Ale mam zejść w tym? - ręką pokazałam na ubranie, które miałam na sobie.
- Tak, a co w tym złego?
Chyba po raz setny w tym dniu westchnęłam. Bez słowa ruszyłam w stronę drzwi, na chwilę zatrzymując się przy lustrze. Moja blada cera nie pasowała do jasnego materiału sukienki. Wyglądałam jak widmo. Sama nie wiem, z jakiego powodu bardziej; z tego, że nic nie kontrastowało w kreacji, czy z tego, że miałam mocno podkrążone i zmęczone oczy. Zapatrzyłam się na swoje odbicie i omal nie wrzasnęłam, gdy Roberts złapała mnie za ramię. Nie zauważyłam jej, bo jej sylwetka nie odbijała się w lustrze. Wzdrygnęłam się i głośno przełknęłam ślinę.
- Idziesz?
- A... tak, tak, już idę.
Szłam po schodach na dół. W pewnym momencie coś do mnie doszło.
- Lotts?
- Hm?
- Nie idź. Gdy mama zobaczy twojego ducha, od razu padnie na zawał! Ja omal tego nie zrobiłam, gdy pierwszy raz cię zobaczyłam.
- Oj, nie dramatyzuj...
- Mówię serio! Ona jest bardzo bojaźliwa.
Po wielu namowach postanowiłam zejść z ostatniego schodka.
- Y... - zaczęłam, bawiąc się palcami, gdy dotarłam do wyspy kuchennej, za którą stała mama. - Jestem.
- Ah! Liv! Nie zauważyłam cię... - powiedziała mama, nawet na mnie nie patrząc - Siadaj przy stole, zaraz nałoże ci.... - urwała nagle, gdy podniosła na mnie wzrok. Patrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, z wielkim niedowierzaniem. Już na to zachowanie przeszedł mnie dreszcz. Nigdy nie widziałam mamy, aż tak niewierzącej swoim własnym oczom. Jej kolejnej reakcji nie spodziewałam się jeszcze bardziej. Była bezcenna.
CZYTASZ
~Wieczna przyjaźń - one shot [ZAKOŃCZONE]
ParanormalOlivia w wieku trzynastu lat, traci swoją najlepszą przyjaciółkę. Jej śmierć jest spowodowana upadkiem z dużej wysokości. Dziewczyna uważa siebie za winną jej śmierci, ponieważ to ona namówiła koleżankę na to, by w ramach wyzwania wdrapała się na da...