rozdział 55

44 36 0
                                    

Wyjście z Amadorem Allanarem udało się średnio – czyli dokładnie tak, jak przewidywała Nikka. Zjawiła się w mundurze i z bronią, czego taktownie nie skomentował, ale nie potrafił ukryć rozczarowania. Popłynęli do dzielnicy kupieckiej i tam przechadzali się bulwarami wśród ładnych kamienic, sklepów, jadłodajni i tawern. Komandor Selino pamiętała, że Amador niezbyt entuzjastycznie zareagował na jej pomysł z łodzią i nie chciała przytrzymywać go na wodzie zbyt długo, choć pogoda sprzyjała takim wycieczkom, a ciepłe promienie słoneczne na twarzy przypominały o zbliżającym się lecie.

Rozmawiali właściwie o niczym. Znaczy się głównie o Americe i tamtejszych politykach, ale Nikka miała dość tej tematyki i wolałaby słuchać szumu fali i krzyków mew. Gorzej byłoby tylko wtedy, gdyby Allanar zaczął mówić o wojnie. Dzięki bogom, to go w ogóle nie interesowało.

Traktowała to jak wywiad prowadzony przez ciekawskiego redaktora; odpowiadała wyczerpująco na wszystkie pytania Amadora. Po części go rozumiała: najprawdopodobniej wkrótce poleci do Ameriki, więc nic dziwnego, że chciał wiedzieć jak najwięcej. Problem w tym, że ciekawiła go ta cholerna Amerika, nie osoba Nikki Selino. Z jednej strony dobrze, bo nie planowała wspólnej przyszłości z dyplomatą, ale z drugiej... Z drugiej kobieca duma pani komandor odrobinę ucierpiała.

Nie czuła się obrażona, po prostu prowadziła zwyczajną konwersację z nieco nudnym człowiekiem, zjadła z nim wczesny obiad, a w końcu odwiozła go na sam skraj dzielnicy, bo właśnie tam zatrzymał się u przyjaciół. Żegnała Amadora z uśmiechem na ustach, który znikł z jej twarzy zaraz po tym, jak się odwróciła. Odcumowała łódź i popłynęła do pałacu, zastanawiając się, co też strzeliło jej do głowy, by uznać poszukiwania męża za świetny pomysł... Kompletnie się do tego nie nadawała. Stwierdziła, że wytrzyma jutrzejsze spotkanie z Natelem. Uczony wydawał się inteligentny – nic dziwnego, w końcu w Elbie nie kształcą byle jak ani byle kogo – ale przy tym miał również specyficzne poczucie humoru, które pasowało Nikce. Gdy w rozgałęzieniu kanałów przepuszczała wielki prom rzeczny, pomyślała, że Natel trochę przypomina Irriego. Nie tylko wzrostem: rozmawiała z uczonym w ten sam swobodny, nieco sarkastyczny sposób. Zwiększyła moc reaktorka łodzi i wpłynęła we wzburzony kliwater promu. Nie powiedziałaby tego głośno, ale miała nadzieję, że jutro pójdzie lepiej.

*

Natel Ber przyniósł maki. Siedem – policzyła je – krwistoczerwonych kwiatów, łudząco podobnych do tych wymalowanych na dzbanku z naparem, który komandor Selino piła na przyjęciu. Maki nie słynęły z trwałości, więc już zaczęły gubić płatki: jaskrawe krople spadały na bruk pałacowej przystani. Nikka patrzyła na bukiet i przez chwilę nie wiedziała, jak zareagować. Jeszcze nigdy nie dostała kwiatów. Natel wybawił ją z kłopotu.

– Witaj, Nikka. Proszę, to dla ciebie. Pomyślałem, że lubisz czerwień.

– Dziękuję, są piękne... – Wzięła maki i powąchała je odruchowo, choć przecież te kwiaty nie wydzielały intensywnego zapachu. – Marynarzu! – zawołała jednego z wartowników pilnujących łodzi. – Zanieś je do mojej kwatery. Adiutantka będzie wiedziała, co z tym zrobić.

Żołnierz bez słowa wypełnił polecenie.

– Jeszcze raz dziękuję. Miło cię widzieć – powiedziała szczerze i uśmiechnęła się lekko. – Chyba wolę ten granat – dotknęła munduru – ale czerwień też jest w porządku. A ty lubisz ciemne kolory?

Spojrzała na strój Natela: czarno-brązowy z beżowymi akcentami, skromny, lecz uszyty z najlepszych materiałów. Żadnych koronek, a wytłoczone kwiatowe wzory wiły się jedynie na wyłogach kurtki.

– Nietrudno zauważyć. To gdzie mnie zabierasz? Zaznaczam, że dość dobrze znam miasto i port wojenny, bywałem tu wielokrotnie.

No tak, to Nikka zaprosiła mężczyznę, przypomniał jej o tym w bezczelny sposób.

Właściwy kolor niebaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz