1

260 11 13
                                    

Spojrzałam na klepsydrę odliczającą dni do kolejnej eksterminacji.

Zostały dwa tygodnie. Ostatnie czternaście dni przed brutalnym przypomnieniem nam, że jesteśmy tylko pionkami w grze, w której nikt nie miał ochoty brać udziału.

Powinnam czuć się winna. Powinnam mieć na sumieniu te wszystkie w pewnym stopniu niewinne dusze, które zginęły z rąk anielskich egzorcystów.

Ale nie potrafiłam. Miałam na głowie swoje zmartwienia.

Oparłam się o latarnię, która rzucała przytłumione, czerwone światło wokół mnie i cicho westchnęłam, wspominając moje życie za dziecka.

Wspominając Emily.

Chciałam poczuć się ważna. Ponownie i tym razem na dłużej.

Poczułam bolesne ukłucie w okolicach serca.

Jakim cudem wystarczyła jedna, jedyna, w miarę bliska mi osoba, aby zniszczyć moje dzieciństwo, moje wspomnienia sytuacji, których nie zdążyłam przeżyć?

Zacisnęłam zęby, powstrzymując łzy, na które nie pozwalałam sobie od ponad piętnastu lat. Od czasu, kiedy straciłam przyjaciela i obrońcę. Moją jedyną rodzinę, która mogłaby o mnie pamiętać.

Bo Emily na pewno zapomniała.

Huk i wrzask rozrywanego na kawałki ciała nie powinien mnie tak bardzo poruszać, ale mimo tego szybko ukryłam się za rogiem ulicy, modląc się, aby napastnik mnie nie zauważył.

Niestety, jak zwykle los się do mnie nie uśmiechnął.

Moim oczom ukazał się wysoki, smukły demon ubrany w czerwoną szatę i okazały kapelusz. Jego jasnofioletowa twarz wykrzywiona była z wściekłości, a czerwone oczy wbite w moje. W zaciśniętej dłoni trzymał pistolet skierowany w moją pierś.

-Albo zejdziesz mi z oczu, albo zakończę twoje żałosne życie- wysyczał, ale nie dał mi czasu na reakcję i wystrzelił.

Jedynie refleks i umiejętność przetrwania na ulicach Piekła pozwoliły mi uniknąć śmiercionośnej kuli. Odskoczyłam w bok w momencie, w którym nacisnął na spust.

Zamarł zaskoczony.

Znałam go. Znałam prawie każdego overlorda, bo prawie każdego z nich obserwowałam. Znałam go na tyle, aby wywnioskować, że nie zostawi mnie w spokoju, dopóki nie osiągnie upragnionego celu.

Ach, Valentino.

Postanowiłam wykorzystać chwilę jego nieuwagi i jak najszybciej uniosłam się w powietrze.

Znałam go i wiedziałam, że pomimo przepięknych, godnych podziwu skrzydeł ćmy, nie potrafił latać.

Jak najszybciej zniknęłam mu z oczu, lądując na płaskim dachu ceglanego, już dawno opuszczonego budynku. Czarne skrzydła na moich plecach zniknęły tak raptownie, jak się pojawiły. Ignorując serię najgorszych przekleństw, które wypłynęły z ust Valentino, usiadłam na krawędzi dachu.

Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze z płuc. Znowu coś ściskało mnie za gardło, być może świadomość tego, że kolejny raz w tym miesiącu byłam bliska śmierci.

Westchnęłam i znieruchomiałam.

Co Valentino tutaj robił? Co go wyprowadziło z równowagi?

Roześmiałam się cicho.

Dużo rzeczy mogło go zdenerwować. O wiele za dużo.

Obejrzałam się na wysoki, odnowiony hotel, który pomimo odległości kilku kilometrów było doskonale widać.

The Blue TigerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz