---
-Val, zostaw ją- warknął Vox, odciągając ode mnie Valentino.
Wzięłam kolejny łyk podanego przez barmana drinka. Palił w gardło i powodował odruch wymiotny, ale nie przejmowałam się tym. Chciałam się upić. Chciałam zapomnieć.
-Luna.
Vox wyrwał drinka z mojej spoconej dłoni; nawet nie starałam się protestować.
Uderzyłam się pięścią w czoło.
-Nie cofniesz tego, co się stało- warknął Vox i wylał mój napój do kosza, ignorując ponure spojrzenie rzucane w jego kierunku przez barmana.
-Wiem!- krzyknęłam.
Nie płakałam. Nie byłam w stanie.
Vox mimo wszystko wcisnął mi w dłoń husteczkę, którą wyrzuciłam, nawet na nią nie patrząc.
-Lu...
Podniosłam się gwałtownie, czując wypełniającą mnie furię
Jak śmiał nazywać mnie tak, jak nazywał mnie on? Jak śmiał to robić?
-Nie waż się- syknęłam, zaciskając dłoń na jego przegubie. -On nie żyje. Widziałam, jak umierał. Fizz odszedł.
---
Fizz odszedł.
Otworzyłam oczy; czułam pot spływający mi po plecach, kręciło mi się w głowie.
To był tylko sen. Kolejny cholerny sen. Prawda?
Albo kolejne cholerne wspomnienie. Wspomnienie, którego nie pamiętałam. Wspomnienie sytuacji, o której mówił Vox około dwa tygodnie temu.
Uniosłam głowę i napotkałam wzrok Huska. Poczułam radość, ale była ona zbyt odległa, żebym mogła ją pochwycić. Zmarszczyłam brwi i potarłam skronie.
-Która godzina?- zapytałam.
-Prawie północ- mruknął w odpowiedzi Husk. -Nie miałem serca cię budzić.
Westchnęłam. Ominęła mnie kolacja.
-Chcesz się czegoś napić?- spytał.
-Tak, możesz zrobić mi coś bezalkoholowego- wymamrotałam, a Husk wytrzeszczył oczy.
-No co?- jęknęłam.
-Nic. Zrobię ci kawę- Husk wyszedł zza lady i zniknął mi z oczu, by po kilku minutach wrócić z gotową kawą.
Wzięłam łyka i prawie go wyplułam. Była to kawa w stylu Voxa, czarna, w ogóle niesłodzona. Skąd wiedziałam? Pomyliłam jego kawę z moją herbatą.
-Ale to gorzkie- poskarżyłam się, na co Husk jedynie parsknął śmiechem.
-Za to najlepiej pobudza- usłyszałam za sobą dziwnie zniekształcony głos.
Odwróciłam się i zamarłam, kiedy moim oczom ukazała się upiornie uśmiechająca się postać w czerwonej, poszarpanej marynarce. Alastor.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to on.
Niewiele myśląc wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego ręki, mając nadzieję, że jest jakąś iluzją. Nie był.
-Radzę ci usunąć tę rękę z mojego ciała- Alastor uśmiechnął się jeszcze szerzej. -Albo sam to zrobię, w o wiele mniej pokojowy sposób.
Przede mną naprawdę stał Radiowy Demon.
Cofnęłam rękę, a Alastor strzepnął nieistniejący pyłek z miejsca, na którym przed chwilą spoczywała. Zmierzył mnie radosnym spojrzeniem, a kiedy przeniósł go na Huska, ta radość nieco przygasła.
CZYTASZ
The Blue Tiger
Fanfiction- Hazbin Hotel & Helluva Boss - Niemal całe życie spędziłam na samotnej eksploracji Piekła, zastanawiając się, czy naprawdę sobie na to zasłużyłam. Moim celem stało się unikanie wszelkiego rodzaju przyjaźni, byleby nie musieć ponownie nikogo tracić...