4

96 7 15
                                    

---

-Val, zostaw ją- warknął Vox, odciągając ode mnie Valentino.

Wzięłam kolejny łyk podanego przez barmana drinka. Palił w gardło i powodował odruch wymiotny, ale nie przejmowałam się tym. Chciałam się upić. Chciałam zapomnieć.

-Luna.

Vox wyrwał drinka z mojej spoconej dłoni; nawet nie starałam się protestować.

Uderzyłam się pięścią w czoło.

-Nie cofniesz tego, co się stało- warknął Vox i wylał mój napój do kosza, ignorując ponure spojrzenie rzucane w jego kierunku przez barmana.

-Wiem!- krzyknęłam.

Nie płakałam. Nie byłam w stanie.

Vox mimo wszystko wcisnął mi w dłoń husteczkę, którą wyrzuciłam, nawet na nią nie patrząc.

-Lu...

Podniosłam się gwałtownie, czując wypełniającą mnie furię

Jak śmiał nazywać mnie tak, jak nazywał mnie on? Jak śmiał to robić?

-Nie waż się- syknęłam, zaciskając dłoń na jego przegubie. -On nie żyje. Widziałam, jak umierał. Fizz odszedł.

---

Fizz odszedł.

Otworzyłam oczy; czułam pot spływający mi po plecach, kręciło mi się w głowie.

To był tylko sen. Kolejny cholerny sen. Prawda?

Albo kolejne cholerne wspomnienie. Wspomnienie, którego nie pamiętałam. Wspomnienie sytuacji, o której mówił Vox około dwa tygodnie temu.

Uniosłam głowę i napotkałam wzrok Huska. Poczułam radość, ale była ona zbyt odległa, żebym mogła ją pochwycić. Zmarszczyłam brwi i potarłam skronie.

-Która godzina?- zapytałam.

-Prawie północ- mruknął w odpowiedzi Husk. -Nie miałem serca cię budzić.

Westchnęłam. Ominęła mnie kolacja.

-Chcesz się czegoś napić?- spytał.

-Tak, możesz zrobić mi coś bezalkoholowego- wymamrotałam, a Husk wytrzeszczył oczy.

-No co?- jęknęłam.

-Nic. Zrobię ci kawę- Husk wyszedł zza lady i zniknął mi z oczu, by po kilku minutach wrócić z gotową kawą.

Wzięłam łyka i prawie go wyplułam. Była to kawa w stylu Voxa, czarna, w ogóle niesłodzona. Skąd wiedziałam? Pomyliłam jego kawę z moją herbatą.

-Ale to gorzkie- poskarżyłam się, na co Husk jedynie parsknął śmiechem.

-Za to najlepiej pobudza- usłyszałam za sobą dziwnie zniekształcony głos.

Odwróciłam się i zamarłam, kiedy moim oczom ukazała się upiornie uśmiechająca się postać w czerwonej, poszarpanej marynarce. Alastor.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to on.

Niewiele myśląc wyciągnęłam dłoń i dotknęłam jego ręki, mając nadzieję, że jest jakąś iluzją. Nie był.

-Radzę ci usunąć tę rękę z mojego ciała- Alastor uśmiechnął się jeszcze szerzej. -Albo sam to zrobię, w o wiele mniej pokojowy sposób.

Przede mną naprawdę stał Radiowy Demon.

Cofnęłam rękę, a Alastor strzepnął nieistniejący pyłek z miejsca, na którym przed chwilą spoczywała. Zmierzył mnie radosnym spojrzeniem, a kiedy przeniósł go na Huska, ta radość nieco przygasła.

The Blue TigerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz