3

74 8 2
                                    

Nałożyłam strzałę na łuk. Vox uniósł pistolet.

Pijak nadal się darł i w końcu jakiś wilkopodobny demon rozciął mu gardło mieczem. Zapadła głucha cisza. Poczułam uścisk w brzuchu.

Po prostu musieliśmy walczyć. Tak długo, aż egzorcyści się nie poddadzą. Aż ich nowa przywódczyni nie uzna, że nie mają szans. Niestety obawiałam się, że nie potrwa to tylko kilku godzin. Nie miałam żadnej konkretnej taktyki, ale wiedziałam, że na pewno musiałam wyrwać się z tego tłumu. Miałam skrzydła, ale nie chciałam ich używać. Były moją drobną tajemnicą.

Szum skrzydeł sprawił, że w moim ciele napięły się wszystkie mięśnie nóg, rąk i brzucha. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, padły pierwsze demony.

Rzuciłam się przed siebie.

Zapanował chaos. Kulki, ostrza i strzały przecinały powietrze we wszystkich kierunkach; nikt nie dbał o to, czy celował we wroga, czy sojusznika. Mieli jeden cel: zabić.

Przeklęłam w myślach Carmillę. Jej głupotę. Moją głupotę. Nie mogliśmy razem walczyć, bo nie nauczono nas współpracować.

Zauważyłam nadlatującą egzorcystkę, zanim ona zauważyła mnie. Moja strzała przebiła jej gardło. Kiedy upadła, zza niej wyłoniły się kolejne trzy.

Wyprostowałam się i posłałam ku nim kilka strzał. Każda chybiła.

Osłupiałam. Dopiero kiedy najbliższa z egzorcystek uniosła miecz, zdołałam wykonać jakikolwiek ruch. Padłam na ziemię i dźgnęłam ją strzałą w brzuch, a ona ostatkiem sił przecięła skórę na moim ramieniu.

Klnąc zrzuciłam z siebie jej ciało, podniosłam się i biegiem ruszyłam przed siebie. Po drodze udało mi się zabić drugą egzorcystkę, ale to nie zniechęciło trzeciej. Wręcz przeciwnie, w jej oczach widziałam jeszcze większą rządzę mordu.

Dopadła mnie kiedy wbiegłam w jakąś boczną uliczkę. Musiałam walczyć wręcz, czemu niezbyt sprzyjał fakt, że posiadałam tylko strzały.

Blokowałam jej ataki, ale wyraźnie było widać, że to ona miała przewagę. Po minucie milczącej walki wytrąciła moją ostatnią strzałę z ręki.

Nie myślałam zbyt wiele.

Chwyciłam za ostrze jej miecza, odwróciłam go i wbiłam w jej pierś. Jej ciało zwaliło się na ziemię, na twarzy nadal miała wściekły, pewny siebie grymas.

Cofnęłam się i upadłam na kolana. Spojrzałam na swoje poranione dłonie; całe były we krwi. Zacisnęłam zęby, poczułam mdłości. Potrzebowałam czegoś, by zatamować krwawienie. Czegokolwiek.

Zaczęłam szybciej oddychać, kręciło mi się w głowie. Nie potrafiłam się skupić.

Nagle poczułam czyjeś palce na rozciętym ramieniu. Mimowolnie wrzasnęłam i rzuciłam się po miecz.

-Hej, hej!

Wyrwałam go z ciała egzorcystki i zatrzymałam się. To tylko Valentino. Tylko. Valentino.

-Porąbało cię?!- zawołałam ze złością i znowu upadłam na kolana.

-Każdego porąbało.

Zdjął swoją już i tak zniszczoną i zakrwawioną koszulę, rozerwał ją i jej kawałkami owinął moje dłonie. Ku mojemu zaskoczeniu zatrzymałam wzrok na jego nagim torsie.

-Popatrzysz sobie kiedy indziej- powiedział, a ja zarumieniłam się. -O ile będzie jakieś kiedy indziej.

Uniosłam brwi, ale nie odrywałam od niego wzroku. Zrobiło mi się tak jakoś lżej na sercu. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na wciąż walczących. Byli to raczej ci, którzy mieli jakieś życie i status. Reszta albo leżała martwa, albo już dawno uciekła, nie wiadomo czy z powodzeniem.

The Blue TigerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz