I

34 8 4
                                    

Pod koniec każdego lata plemię, z którego się wywodzę – Oakame – przybywa w okolice Archipelagu Berneliskiego i zostaje w okolicznych wodach aż do listopada. U schyłku jesieni wędruje dalej, by zakończyć Cykl (czyli syreni odpowiednik roku) na równiku. Gdy przychodzi wiosna, plemię płynie z powrotem na północ, by latem znaleźć się w wodach przynależących do sarthiańskiej Atlanaty. Dla mnie to jednak migracja do Bernelis miała zawsze największe znaczenie.

Nie każda syrena stanowi zagrożenie dla człowieka. Większość nawet nie widzi zbyt dobrze po wynurzeniu się z wody i nie ma żadnego bezpośredniego interesu w sprawianiu komukolwiek krzywdy. Jeśli „zwykłe" syreny kiedyś kogoś skrzywdziły, to tylko w obronie własnej. W każdym razie nie znam żadnej opowieści o większej bitwie toczonej przez któreś nasze plemię z ludźmi. Plemiona zawsze unikają wszelkich ludzkich okrętów jak ludzie ognia. Co nie oznacza, że czasami nie zdarza im się na nie natknąć, zwłaszcza, gdy przybywają w okolice gęsto zaludnionych wybrzeży. Ponieważ z roku na rok te wybrzeża są zaludnione coraz gęściej, unikanie kłopotów z ludźmi przychodzi z coraz większym trudem.

Ja jednak nie jestem jak większość syren. Jestem alliari'nga; Zrodzony, by chodzić. To właśnie Zrodzonych powinniście się wystrzegać.

W życiu pojawiają się momenty, które całkowicie zmieniają to, co było dotychczas. W języku berneliskim czasami określa się je jako kamienie milowe. Tak duże zmiany potrafią podzielić nasze osobiste historie na przed i po. Dla mnie takim kamieniem milowym był przypływ, podczas którego po raz kolejny przybyliśmy w okolice Bernelis. Byłem bardzo młody, miałem zaledwie szesnaście cykli. Zbliżał się dla mnie rytuał wae'akami, przejścia w dorosłość. Czekał mnie zatem okres szczególnie wytężonej pracy.

W pamięci utkwiła mi postać Przewodniczki Alkiry sunąca wysoko ponad moją głową. Płynęła powolnie i z gracją tuż pod powierzchnią oceanu, rozpraszając rozsypujący się na niej blask księżyca w pełni. Śpiewała wezwanie. Słyszalne dla każdego członka plemienia, ale skierowane do mnie i do jej pozostałych podopiecznych.

Matka splotła swój ogon z moim i ułożyła ramiona na moich barkach, zetknęła się ze mną czołem. Na co dzień nie wykonywała tak czułych gestów – nawet wobec mnie, swojego Zrodzonego, z którym teoretycznie powinna czuć najsilniejszą więź – ale wiedziałem, że jest szczera. Zrobiła dłonią znak błogosławieństwa, a ojciec założył mi prosty wisiorek ze spiralną muszlą, fizyczny znak przynależności do rodziny Mea'Eleni. Chociaż wiele razy kusiło mnie, by to zrobić, nie ściągnąłem go aż do tej pory. Mam go na sobie nawet teraz, gdy piszę te słowa. Moi pozostali ojcowie (nazywam ich tak, ponieważ w żadnym ludzkim języku nie ma słowa na ten rodzaj pokrewieństwa, a określenie „ojczym" nie do końca do niego pasuje), również mnie pobłogosławili, chociaż znacznie prostszym gestem. Rodzeństwo zaś prawie jednocześnie uwiesiło mi się na szyi. Ich jeszcze nie obowiązywały tak doniosłe formy pożegnania, więc urocze błogosławieństwa, które wypowiadali („Nie daj się zeżreć ludziom!", „Pokażesz mi, jak chodzisz, gdy wrócisz?" albo „Lepiej nie wyschnij na słońcu, bo wykończy mnie ta gromadka.") obsiadły mnie jak pąkle kadłub wraku. Głos matki rozproszył je jednak jak rekin ławicę sardynek.

– Jesteś przyszłością Oakame. Nie zawiedź nas.

Naiwnie liczyłem na jeszcze jedno błogosławieństwo. Mój lud wierzy, że fale niosą śpiew zmarłych. Podobno niektórzy czują pocałunki przodków, gdy prąd oceaniczny robi się nieoczekiwanie odrobinę cieplejszy, albo gdy pojawiający się znikąd duży pęcherz powietrza muska policzek. Gdy niewielka rybka połaskocze w żebra albo gdy liść wodorostu niby przypadkiem oplata nadgarstek.

Nic takiego jednak nie poczułem.

Gdy już oswobodziłem się z objęć dzieciaków, popłynąłem ku powierzchni i podążałem za pieśnią Alkiry. Kilku Zrodzonych z młodszego cyklu już do niej dołączyło, kolejni nadal dopływali.

Zrodzony z oceanuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz