Rozdział 2 „Amerykanka w Paryżu, co?"

14 2 0
                                    

Early this morning
When you knocked upon my door
And I said hello Satan, ah
I believe it is time to go

„Me and the Devil" - Soap&Skin

Pierwszy września. Początek nowej drogi. Nie byłam zestresowana, nawet po poznaniu osoby uczęszczającej do mojej nowej szkoły. Znałam swoją wartość i wiedziałam, że nie dam sobie wejść na głowę. Nawet jeśli wszyscy uczniowie placówki okazaliby się tacy jak chłopak, którego miałam okazję poznać nie przejmowałam się tym. Nie potrzebowałam znajomych. Zawsze byłam samowystarczalna.

Wstałam z łóżka, a następnie je zaścieliłam. Podeszłam do lustra znajdującego się naprzeciw szafy. Okazało się to jednak nie najlepszym pomysłem. Pod moimi oczami ukazały się spore wory. Zasłoniłam twarz swoimi zawsze zimnymi dłońmi. Po chwili jednak spojrzałam na zegar i to wyrwało mnie z otępienia. Za godzinę zaczynał się apel szkolny, a ja nie byłam w ogóle gotowa. Wyjęłam z walizki czarne garniturowe spodnie, białą koszulę z rozszerzanymi rękawami oraz beżowy sweter Ralfa Laurena. Gdy się ubrałam stanęłam przez lustrem i rozpięłam dwa górne guziki koszuli. Wróciłam do łazienki by upiąć włosy w koka oraz zrobić delikatny makijaż w postaci korektora, różu, tuszu, rozświetlacza oraz bezbarwnego błyszczyka. Na szyi zapięłam kolię z pereł, a na palce włożyłam kilka złotych pierścionków. Do buzi wsadziłam dwie gumy do żucia, a przez ramię przewiesiłam czarną skórzaną torbę, w której znajdował się mój telefon, portfel oraz dokumenty. Na nogi włożyłam beżowe buty na niewielkim obcasie. Ostatni raz rozejrzałam się po pokoju, po czym wyszłam. Na zewnątrz panował delikatny chłód, plus nie miałam za wiele czasu, więc postanowiłam zatrzymać taksówkę.

Od razu po wejściu do szkoły wylegitymowano mnie i kazano udać się do auli. Skąd do cholery miałam wiedzieć gdzie znajdowała się jakaś aula. Ta szkoła była dziesięć razy większa niż mój dom. Postanowiłam się tym jednak nie przejmować i ruszyłam za tłumem.

Punkt dziewiąta do sali weszło grono nauczycielskie. Poznałam jedną osobę. Był to dyrektor, z którym miałam okazję już rozmawiać. Wszyscy zaczęli się przedstawiać ja jednak nie przyswoiłam nazwisk, gdyż w tłumie osób zasiadających w auli odnalazłam chłód tych samym niebieskich tęczówek co kilka dni wcześniej. Tym razem nie miałam ochoty bić się na spojrzenia, więc odwróciłam wzrok.

Po zakończeniu od razu chciałam udać się z powrotem do hotelu lecz zostałam zaczepiona przez jedną z nauczycielek. Była elegancko ubrana, a jej włosy zdobiła delikatna siwizna. Kobieta była dość niska, więc uniosła głowę, by na mnie spojrzeć.

- Rosalie, prawda?
- Zgadza się - odparłam.
- Pańskie rzeczy zostały już dostarczone do naszej placówki i znajdują się w pokoju numer 49. Będzie miała pani współlokatorkę - zmarszczyłam brwi na tę wiadomość. - Myślę, że to nie problem. Mylę się?
- Nie, jasne, że nie - dodałam poważnie.
- W takim razie prosiłabym, aby udała się pani jeszcze dziś do sekretariatu po klucz oraz zadomowiła się w nowym pokoju.
Skinęłam głową oraz pożegnałam się z kobietą.

Już miałam wychodzić, gdy do moich uszu dotarł znany mi już głos. Niechętnie się odwróciłam oraz spojrzałam na chłopaka stojącego przede mną.

- Amerykanka w Paryżu, co?
Przewróciłam oczami, po czym zapytałam:
- Czego chcesz?
- Niczego konkretnego, Mon Chéri, chciałem tylko opowiedzieć ci pewnego rodzaju przestrogę.
- Słucham więc.
- Kiedyś była tu taka jak ty. Lindy Jones? - Zapytał kolegów, którzy stali tuż za nim. Przytaknęli. - Dziewczyna też przyleciała tu z Ameryki, lecz nie wytrzymała presji...
Wiedziałam, że chciał coś jeszcze dodać, ale mu na to nie pozwoliłam.
- Jakiś ty jest troskliwy. Spokojnie, o mnie się nie martw. Nie będziemy musieli się jeszcze żegnać - odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Na dworze było już trochę cieplej, więc postanowiłam się przejść do hotelu. Gdy dotarłam na miejsce poczułam wibrację telefonu. Wyjęłam go z torby, lecz rozmówca zdążył się rozłączyć. Szybko wybrałam numer i przyłożyłam urządzenie do ucha.

- Cześć, dziecinko - powiedział tak świetnie znany i lubiany przeze mnie głos.

Po drugiej stronie telefonu była pani Humphrie, nazywana przeze mnie ciocią. Od razu na moją twarz wpłynął uśmiech. Kobieta choć była naszą pokojówką, była dla mnie jak matka. To ona opiekowała się mną, gdy byłam jeszcze mała, to ona uczyła mnie podstawowych czynności czy słów. Nie ojciec. On zawsze był zapracowany i nie miał dla mnie czasu.

- Cześć, ciociu.
- Co tam u ciebie, skarbeńku? Jak ci się podoba nowa szkoła? Masz już jakichś znajomych? I jak ci się podoba Paryż? - Zapytała. - Zawsze chciałam tam polecieć - dodała rozmarzona.
- U mnie wszystko w porządku. Co do szkoły to jeszcze nie wiem, byłam tam dzisiaj pierwszy raz. Poznałam dopiero dwóch nauczycieli, więc też nie jestem w stanie stwierdzić czy są w porządku. A jeśli chodzi o uczniów to jeszcze nikogo nie poznałam - wysoki chłopak o niebieskich tęczówkach nie wydawał się na tyle istotny, by o nim wspominać. - Za to Paryż jest pięknym miastem. Kiedyś cię tu zabiorę. Obiecuję.
- To świetnie i dziękuję ci, kochanie- odpowiedziała wesoło.
- A co u was?

Kobieta była straszną gadułą, więc przez następne piętnaście minut opowiadała co się dzieje w Ameryce. W tym czasie zdążyłam dojść do pokoju i spakować swoje rzeczy.

- Ja będę kończyć, ciociu. Muszę pójść do szkoły i rozpakować wszystkie torby w akademiku.
- Jasne, rozumiem, słonko. To do usłyszenia.
- Do usłyszenia, ciociu - zaśmiałam się i rozłączyłam.

Pociągnęłam za sobą walizkę pod ośrodek i czekałam aż jakaś taksówka się zatrzyma. Uznałam, że muszę znaleźć inny środek poruszania się po Paryżu, bo zwyczajnie zbankrutuję.

Dotarłam do szkoły i tak jak poleciła mi jedna z nauczycielek udałam się do sekretariatu. W nim powitała mnie bardzo miła kobieta w średnim wieku. Wypytała mnie o podstawowe informację i wręczyła klucz, na którego przypince wygrawerowany był numer 49. Sekretarka wskazała mi drogę, którą miałam iść, by dojść do pokoju.

Weszłam do pomieszczenia, które było podzielone na dwie części. Po prawej jak i po lewej stronie drzwi stały białe szafy, a obok spore lustra. Ściany w pokoju również były białe. Podłogę pokrywały panele w kolorze jasnego drewna. Przy ścianach stały dwa łóżka. Jedno z nich była zaścielone, a na drugim prócz materaca nie było nic. Nad jednym z nich wisiało pełno różnych plakatów. Niektóre były z wokalistami, inne z jakimiś rysunkami, a jeszcze inne z bohaterami filmów i seriali. Przy każdym z nich stała niewielka szafka nocna, a na niej lampka. Przy oknach, które znajdowały się na wprost drzwi stały biurka. Z nimi była ta sama sytuacja co z łóżkami. Na jednym walała się sterta różnych rzeczy, a na drugim nie było niczego. A na samym środku pokoju stały cztery wielkie torby, zapakowane aż po brzegi.

Podeszłam do nich i przykucnęłam. Odłożyłam walizkę, z którą przyszłam do całej reszty i zabrałam się za rozpakowywanie, gdy nagle do pokoju wbiegła blondwłosa dziewczyna.
- Hejka! Jestem Ophelia Turner, miło cię poznać, Rose! Mogę tak na ciebie mówić, nie? - Powiedziała podekscytowana dziewczyna.
- Eee... Tak.
- Co u ciebie? Jak podoba ci się miasto? Fajne, co? Znaczy ja sama nie jestem stąd, tylko z Wielkiej Brytanii, ale to mimo wszystko nie tak daleko jak Ameryka. Ja już dobrze znam miasto, bo chodzę do tej szkoły od trzech lat. Pewnie przydzielili nas razem do pokoju, bo mówimy w tym samym języku. Genialne, nie?

Zatkało mnie. Dziewczyna pod względem gadulstwa podobna była do pani Humphrie.

- O matko! Tak bardzo cię przepraszam! Jak się czymś ekscytuję to mam taki słowotok - powiedziała i usiadła obok mnie.
- Okej. Rozumiem - odpowiedziałam.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba.
- A... No to ten... W porządku. Miłego rozpakowywania. Ja będę już lecieć - powiedziała, po czym wstała i udała się do wyjścia.

Rozpakowywanie zajęło mi dobre kilka godzin, ale, gdy to zrobiłam poczułam ulgę. Moja część pokoju wyglądała bardzo ładnie i schludnie, czego nie mogłam powiedzieć o jego drugiej części.

Dead HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz