ROZDZIAŁ 1

42 5 2
                                    

ALANA

Gonitwa za marzeniami trwała, a ja byłam po środku tego bałaganu, którego narobiłam w swojej sypialni, wszędzie walały się kosmetyki i ubrania. Gdyby ktoś postronny mnie teraz zobaczył, pomyślałby, że przez pokój przeszedł huragan. W istocie trochę jeszcze nie dowierzałam całej sytuacji. Kilka dni wcześniej zadzwonił dziekan, informując, że jestem w dziesiątce szczęśliwców, którzy dzisiejszej nocy opuszczą swój zimny kraj i wylecą do słonecznych, ciepłych Włoch w pogoni za lepszą przyszłością. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, pakując już ostatnie rzeczy do ogromnej walizki i bagażu podręcznego. Staż ma trwać rok. Wymiana studencka była dla mnie wielką szansą, której nie mogłam zaprzepaścić. 
Nad biurkiem wisiały zdjęcia. Miałam do nich ogromy sentyment. Wyciągnęłam dłoń w kierunku jednej szczególnej fotografii. Mój brat uśmiechał się na niej, szeroko od ucha do ucha. Od razu pojawiło mi się wspomnienie z tego tragicznego dnia. To było ostatnie zdjęcie przed jego śmiercią. To zdarzenie sprawiło, że umarło coś i we mnie, mój kochany braciszek zginął wracając do domu z uczelni. Cały mój świat wtedy przestał istnieć. Śmierć, nadchodzi szybko, niespodziewanie i gdybym mogła mieć kamień wskrzeszenia chciałabym zobaczyć go choćby jeszcze ten jeden raz, ten ostatni. Moi rodzice, oni nadal się z tym nie pogodzili, żyją tamtym dniem, który dla naszej rodziny zapoczątkował koszmar, który śni nam się do dnia dzisiejszego. Czy zawsze marzyłam o byciu prawnikiem? Tak, ale to marzenie nabrało siły, gdy winny wypadkowi wymigał się od kary, to tamten moment zapieczętował mój los i nie spocznę, póki nie będę najlepsza w swoim fachu i nie wymierzę sprawiedliwości na własną rękę. Arielu Cooperze odliczam dni do Twojej porażki. Uśmiechnęłam się delikatnie, ostatni raz głaszcząc czule zdjęcie brata. Byłby ze mnie dumny, gdyby tu był, stresowałby się bardziej niż ja.

— Tak bardzo tęsknię Dwayne, nawet sobie tego nie wyobrażasz, ile bym dała, aby usłyszeć twój śmiech z rana. - otarłam łzy, które niekontrolowanie pojawiły się na moich policzkach, to nadal bolało, ta rana nigdy się nie zagoi.

— Córe... - moja mama weszła do pokoju, ale zamilkła, już wiedziała, że znowu mówiłam w nicość do brata, ale tak bardzo chciałam wierzyć, że on tu ze mną jest. —— Spakowałaś się do końca? - drżący głos u rodzicielki, dał mi do zrozumienia, że sama się powstrzymuje od płaczu, ona zawsze się starała być tą silną. 

— Tak mamo, spakowałam wszystko co powinnam, wręcz wzięłam tego za dużo. - odwróciłam się w jej stronę, i posłałam jej jeden ze swoich uśmiechów. 

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę, uważałam rodzicielkę za przyjaciółkę, wiedziała o mnie więcej niżbym tego chciała. Pierwszy raz będę tak daleko od domu. Jednak wiem, że sobie poradzę. To będzie przedsmak mojej przyszłości. 
Po godzinie siedziałam już w samochodzie rodziców, upewniając się po raz tysięczny, że na pewno mam bilet lotniczy i paszport. Sam lot nie będzie trwał długo, bo jedynie trzy godziny, na ten czas miałam zajęcie w postaci czytania książki. 
Po odprawie bagażowej cała nasza dziesiątka rozpierzchła się po strefie bezcłowej. Niektórzy robili zakupy, jakby we Włoszech sklepów nie było. Inni zaś skromnie pojedyncze smakołyki na czas podróży. Ja należałam, do trzeciej grupy. Do obserwatorów trzymających się na uboczu. Wiele osób z góry oceniało mnie za posiadany kolor włosów. „Rudy to fałszywy", „Na pewno jest przebiegła i zła jak lis" „Wiesz, że z tym kolorem włosów nie zajdziesz daleko?". Wpuszczałam to jednym uchem i wypuszczałam drugim. Miałam swój cel i nie chciałam marnować energii na nic nieznaczących ludzi w moim życiu. 
Jakiś czas później wezwano nas do odprawy biletowej. Każdy się pchał, jakby walczył o ostatnią kromkę chleba z bezdomnym. Żenujące. 

***

Nie przeczytałam ani strony, zasnęłam a teraz zostałam wybudzona przez głos stewardessy, informujący, że podchodzimy do lądowania, to ten moment, gdy mój stres sięgnął zenitu. Cierpliwie czekałam na swoją kolej, aby opuścić latającą maszynę. Jednak żaden z moich towarzyszy nie kwapił się, żeby chociaż zatrzymać kolejkę, która ciągnęła się w nieskończoność. Wysunęłam się z pomiędzy foteli z nadzieją, że zasugeruje to coś innym. 

- Czego się pchasz rudzielcu? – warknął Simon, jeden z uczestniczących studentów w projekcie. 

- Mam łaskawie czekać, aż zaświta w waszych móżdżkach, że mamy trzymać się razem do momentu, kiedy spotkamy się z koordynatorem? – trzeba być ponadprzeciętnie inteligentnym, żeby tego nie wiedzieć.

- Najchętniej zostawilibyśmy Cię na lotnisku jeszcze w Edynburgu. Szkoda, że tam się nie zgubiłaś ruda pizdo. – mruknął pod nosem, po czym ostentacyjnie wystawił dłoń przed siebie. – proszę księżniczko. 

Ludzie wokół czekali na rozwój wydarzeń, widziałam, że wielu z nich powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Nie chciałam, dawać im pożywki, więc ugryzłam się w język, nie pozwalając by cięta riposta opuściła moje wargi i wyszłam z rzędu do alejki. 

Mam tylko nadzieję, że nie będę miała okazji ani z nimi mieszkać, ani ich widywać.

Scambio DivinoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz