Rozdział 11

46 9 1
                                    


Christian

Tych kilka dnia, minęło mi tak szybko, że cały czas mam wrażenie, że czegoś nie zrobiłem. O czymś zapomniałem. Kiedy masz cel i dążysz do jego realizacji, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Nie masz czasu skupiać się na swoich słabych stronach, negatywnych emocjach. Nie myślisz, że właśnie mija kolejny dzień bez ukochanej. Jesteś jak czołg. Przed sobą masz czysty cel i tylko tego się trzymasz. Ja tak miałem ostanie dni. Tak bardzo skupiłem się na organizacji imprezy urodzinowej Samuela, że momentami miałem wrażenie, że zapomniałem w tym wszystkim o swoich potrzebach. Moje potrzeby? No właśnie? Jakie ja mam tak właściwie potrzeby? Jedyna, jaka w tej chwili przychodzi mi do głowy, to w końcu porządnie się wyspać, bo samotne noce są do dupy. Najpierw pół nocy przewracam się z boku na bok, po raz tysięczny analizując każde nasze spotkanie. Zaczynam od tych pierwszych, kiedy już na widok Sary, robiło mi się gorąco, ale nasze interakcje nie należały do najmilszych. A kończę na tych pikantnych, po których nie mogę spać kolejne pół nocy, dopóki nie ujdzie ze mnie para. Jestem tak pobudzony, że mam ochotę sam strzelić se w mordę, za przywoływanie jej w moich myślach i doprowadzanie siebie za karę, do stanu twardości hard level. Potem myślę o moich wpadkach. O tym, jak ją zraniłem najpierw moją zazdrością o obcego faceta i podejrzeniami jej o zdradę, a potem sam dałem się wmanipulować w niby romans z moją eks, którego nawet nie było, ale jedynie z własnej głupoty wszyło, jak wyszło. Po czym wstaję z łóżka i kolejny dzień programuję w sobie cyborga, niezdolnego do uczuć, dążącego do jednego celu. Na nim skupiam całą swoją uwagę. Każdy dzień zaczynam i kończę z moim jedynym pewnikiem. Samuel. On jest jedyną stałą w moim życiu. Tego jestem pewien.

- Tato, tato...- wbiega do pokoju, niczym mała trąba powietrzna, zostawiając za sobą potężny bałagan w postaci ubrań na podłodze.

- Wstawaj, przecież to dziś.

- Dziś? Co jest dziś? - udaję zaskoczonego.

- Tatusiu...- robi minę niewiniątka i przygląda mi się podejrzliwym wzrokiem. - No co ty? - mina mu rzednie. - Naprawdę nie wiesz, jaki dziś dzień? - patrzy na mnie już całkiem zdezorientowany.

Zerkam na zegarek i wypalam.

- No wiem, jest sobota.

- No, ale jaka sobota?

Znowu zerkam na wyświetlacz, coś na nim klikam, a po chwili dodaję.

- Dwudziesty czwarty sierpnia. - Mówię obojętnie.

- Tatusiu...zapomniałeś?

Widzę narastający smutek w jego oczach, więc postanawiam nie kontynuować mojej gry.

Siadam na łóżku i głaszczę syna po główce.

- Wiem, jaki dziś dzień, synku.

Widzę, tę iskierkę w jego oczach. Ten cieplutki błysk.

- Naprawdę?

- Najważniejszy w całym roku.

Prostuje dumnie plecki.

- No jaki, jaki powiedz.

- Twoje urodziny.

- Tak, zgadza się. Ja też na niego czekam, wiesz?

-Wiem.

- A wiesz, dlaczego na niego czekam?

- Hmmmm...- udaję, że się zastanawiam. - Bo jesteś rok starszy?

- No to też, tak, ale jest jeszcze jeden powód. Tatusiu, no pomyśl.

- Hmmm..., bo możesz leniuchować cały dzień? I zjesz dziś lody?

Hawaii Love # Ocal mnie. Tom 2/ 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz