Tłumaczenia dialogów, nazw geograficznych oraz pozostałych obcych słów z hiszpańskiego, angielskiego, sporadycznie z łaciny, nahuatl i maya w przypiętych do akapitów komentarzach.
~*~
Kółeczka wypełnionej po brzegi beżowej walizki z retro motywem piwonii oraz wieży Eiffla wesoło podskakiwały ze stukiem o niezupełnie równą nawierzchnię jednego z najbardziej ruchliwych lotnisk w Stanach. Mieszali się tu ludzie pochodzący z najdalszych zakątków świata, rozmawiający w egzotycznych językach. Wszyscy zabiegani, zapewne zdenerwowani, zwłaszcza ci nieznający angielskiego. Ana miała to szczęście, że posługiwała się nim całkiem sprawnie, zarówno w mowie, jak i w piśmie. W przeciwnym razie raczej nie zdobyłaby się na odwagę, by złożyć papiery na tutejsze uczelnie artystyczne. Cała ta bieganina w końcu się opłaciła — przyjęto ją na wydział sztuk scenicznych, zasłużyła zatem na chwilę odpoczynku przed studiami. Tym razem jednak miała prawo się nieco obawiać. Hiszpańskiego nie znała tak dobrze jak angielskiego czy francuskiego, ledwie tyle, by czytać i rozumieć wypowiedzi innych. Z mówieniem miała lekki kłopot.
W oczekiwaniu na odprawę zamówiła w kawiarence latte. Co prawda nie było tak pyszne, jak za starych dobrych czasów w „Krakowskiej", gdzie do kubeczka miała w zestawie z dzisiejszej perspektywy w większości zabawne konwersacje z baristą Tomkiem, jednak wraz ze smakiem ciepłych wspomnień z ojczyzny, nabierało aromatu.
Tamto lato. Koniec i początek wszystkiego.
Zanurzając się w coraz wyraźniejszy w jej głowie obraz Radzieszyńca, zignorowała zupełnie wibracje telefonu i dopiero po wypiciu ostatniej kropli zorientowała się, iż nie odebrała już trzech połączeń od Rafała.
Westchnęła i z łagodnym niby-uśmiechem wybrała wreszcie jego numer, by sobie nie pomyślał, że ktoś ją w Nowym Jorku napadł albo zrobił coś gorszego.
— Wreszcie się odzywasz. — W jego głosie usłyszała nutę niezadowolenia, czy może bardziej zazdrości. Kto wie, jakich ancymonów zdołała już tutaj poznać. Z pewnością bardziej utalentowanych i przystojniejszych od niego.
— Jestem na lotnisku Kennedy'ego, niedługo mam odprawę — odparła.
— Wracasz do Polski? — Zaraz się ożywił, lecz na próżno. Nie to miała na myśli.
Przygryzła wargę. Z żalem musiała ostudzić jego zapał. Doskonale wiedziała, co na to odpowie.
— Lecę do Meksyku — oznajmiła, pozbywając się tym samym kamienia z serca. Teraz już wie, gorzej już nie będzie. Przecież równie dobrze mogłaby spędzić ten czas tutaj, efekt byłby ten sam.
— Ale że jak? Sama? — Nie dowierzał.
— Nie, będę z Maríą — zaprzeczyła w sposób zupełnie bezsensowny, próbując się wybielić. A przecież słowo „Meksyk" kojarzyło się im wszystkim jednoznacznie. — Jurek będzie z nami. Już na mnie czekają w stolicy.
— I Federico — dodał gorzko, kończąc jej niewypowiedzianą myśl.
— Tak — przyznała w końcu z żalem.
— A potem? Przyjedziesz? — Naiwnie starał się wymusić na niej przyrzeczenie, że nie należała do tamtego. Zamilkła na moment, a jej lekko różowe lico ozdobiła kryształowa łezka.
— Nie, nie mogę — wyznała z bólem serca. Dlaczego każdy czegoś od niej wymagał, a nigdy nie zapytał, czy to dla niej dobre? — Zaraz potem wracam do Stanów. Nie dam rady inaczej.
To powiedziawszy, rozłączyła się. Nie mogła dłużej karmić wyrzutów sumienia. To nie prawda, że stała się dla niego dokładnie tym samym, kim dla niej był Krzysztof. Ana go nie zdradzała, ba! Nawet nie dawała mu nigdy żadnych nadziei. Dobrze o tym wiedział.
CZYTASZ
Meksykańska fala | Radzieszyniec #1.5
Teen Fiction"Roztańczeni", tom 1.5 - rok później Poszukiwani patroni Opowiadanie można czytać nawet bez znajomości powieści. Możliwe delikatne spojlery z serii. Gorące słońce, lasy deszczowe, prekolumbijskie zabytki i tropikalne plaże... Czworo radzieszyniecki...