~*~
Widząc, że nad ranem jej polscy goście wyprowadzali już toboły z pokojów, Dolores próbowała jeszcze nakłonić ich do zmiany zdania swym popisowym specjałem, truflami z owocami i tequilą, jakie co tydzień serwowała na deser z sąsiadami. Gdy i to nie pomogło, poczęła lamentować i błagać, by zostali jeszcze choć jedną noc, oczywiście za darmo, bo takich wspaniałych letników jak oni, to ze świecą szukać.
Przestała się gniewać dopiero, gdy Marysi ze swym talentem do ludzi udało się ją ułaskawić, w zasadzie kiedy poprzysięgła, że kiedyś tu powrócą, a może nawet sprowadzą resztę rodziny. Na taką obietnicę kobiecina nie mogła się długo boczyć.
Zauważywszy, że nie wszystko poszło nie tylko po myśli gospodyni, ale i to, jak dziwne napięcie istniało pomiędzy dwójką jej ulubieńców, postanowiła zadziałać. Podczas gdy Federico i Jurek ładowali walizy do taksówki, a dziewczyny starały się pomagać słownie, Dolores niepostrzeżenie zniknęła na moment w kuchni. Powróciwszy na taras chwilę później, zaciągnęła Anę na bok, niby to chcąc się pożegnać.
— Añádelo a su cóctel. — Kobieta mrugnęła znacząco, po czym wyciągnęła z kieszeni fartucha torebeczkę wypełnioną startym zielem.
— Pero... — sprzeciwiła się cicho tancerka, lecz kobieta zamknęła pakunek w jej dłoni.
— Un día, me lo agradecerás — dodała.Panna Niemojewska domyśliła się, czym została obdarowana. Prawdę mówiąc, od dłuższego czasu miała w głowie chęć wypróbowania słynnych miejscowych wzmacniaczy zmysłów — właściwie od chwili, gdy gospodyni zaszczepiła w niej tę myśl już w progu swego domu. Serce pragnęło skorzystać z tej okazji, lecz rozum błagał o zaniechanie tak niegodnego czynu.
— Gracias por todo, Dolores. — Dwudziestodwulatka skupiła wszystkie swoje umiejętności językowe, by po raz pierwszy odpowiedzieć jej pełnym zdaniem. W oczach jej zalśniły drobne gwiazdy nadziei. Na szczęście nikt nie zauważył, że były jedynie udawane.
Odjechali na lotnisko, długo machając rękami wysuniętymi nad szybami auta. Stamtąd samolotem dolecieli prosto do Palenque. Gdy zdołali się zakwaterować i pożywić w lokalnym bufecie, wyruszyli na kolejną wyprawę, tym razem na spotkanie bogatej w tajemnice przeszłości, zatopionej gdzieś pomiędzy chmurnymi nieprzeniknionymi lasami, rządzonymi przez jaguary.
Turystów było już niewielu, gdyż nad zielonym horyzontem drzew zbierały się znów tropikalne chmury deszczowe. Nowaków i ich dwojga przyjaciół to nie zatrzymało. Weszli na szlak prowadzący przez park narodowy aż do Templo de las Inscripciones, niezwykłej B'lunt Yej Teʼ Naah, będącej przypadkiem niemal bliźniaczym odbiciem rozwiniętej myśli i kultury staroegipskiej po drugiej stronie oceanu.
Do środka nie weszli jednak wszyscy. María nie przepadała za zwiedzaniem krypt grobowych, obawiając się przy okazji klątwy faraona... To jest, w tym przypadku raczej klątwy króla Pakala Wielkiego, o której dotąd nikt nigdy nie słyszał, ale po co ryzykować bycie pierwszą ofiarą czegoś, co nie istnieje? Jurek został z nią na zewnątrz. Wtuleni w siebie na ławeczce, podziwiali razem architektoniczny geniusz tutejszych Indian przy wtórze cudownego chóru barwnych, egzotycznych ptaków.
Kamienna piramida wyraźnie odcinała się na tle zielonej kurtyny lasu deszczowego, kierując myśli przybyszów ku górze, gdzie znajdowała się właściwa świątynia niby starożytny tron. Każdy z ośmiu schodów przybliżał ludzi o krok w stronę boskiego mieszkania. Dziewięć poziomów Xibalbá — niczym dziewięć kręgów piekielnych Dantego — stały się drogą, jaką nikt z żywych ani umarłych nie chciałby przebyć.
CZYTASZ
Meksykańska fala | Radzieszyniec #1.5
Novela Juvenil"Roztańczeni", tom 1.5 - rok później Poszukiwani patroni Opowiadanie można czytać nawet bez znajomości powieści. Możliwe delikatne spojlery z serii. Gorące słońce, lasy deszczowe, prekolumbijskie zabytki i tropikalne plaże... Czworo radzieszyniecki...