Tercera parte. Dos mares [final de la historia]

143 33 140
                                    

~*~

Niebo nad Jukatanem spowite było mrokiem, przez które przedzierały się drobne iskry odległych gwiazd. Jak każdej nocy, Patrząc z boku, jak nieocenieni panowie po raz kolejny ładowali walizy do bagażnika, Anastazja w swym sercu i na umyśle walczyła z niechęcią do telefonu. Tak długo już nie zawiadamiała rodziny, tak długo nie rozmawiała nawet z własną matką. Była poza zasięgiem, lecz tylko w przenośni.

Po omacku wybrała pierwszy lepszy numer, nie zważając na różnicę czasu między kontynentami. Zapewne skoro w Meksyku było ciemno, to po drugiej stronie oceanu musiał być dzień, prawda? Palec wskazał na Gabrielę, choć być może raczej chciała, by tak właśnie się stało. Tylko ona jedna na całym świecie nigdy nie oceniała kuzynki. Tylko jej można było wyznać prawdę i mieć pewność, że nigdy nie zostanie przekazana dalej.

Przysunęła telefon do ucha, nie spuszczając przy tym oka z przyjaciół krzątających się tuż obok. Rozentuzjazmowana Maria pakowała się już na siedzenie z wypchaną ręcznikami torbą plażową. I tylko Ana stała pod drzewem, jakby wcale jej to nie dotyczyło.

— No cześć, co tam u naszej gwiazdy światowego formatu? Nowy Jork już klęka przed tobą na kolana, czy dopiero będzie? — odezwał się po chwili wesoły głos po drugiej stronie połączenia.

— Nie ma mnie w Stanach. Jestem w Meksyku — sprostowała poważnym tonem instruktorka, krążąc wokół pnia rozłożystej ceiby. Robiła to zawsze, gdy chciała się skupić na rozmowie.

— Co takiego?! — zdziwiła się nie na żarty kuzynka. — Jak do tego doszło?

— Tak sobie zwiedzam świat — odparła druga beznamiętnie. — Wybacz, nie miałam okazji ci powiedzieć.

— Nie gniewam się. Zwiedzaj, ciesz się, to twoje życie!

Instruktorka spojrzała w górę — jakby chcąc się upewnić, że litościwy Bóg dał jej jeszcze szansę i nie zrzuci meteorytu kolejny raz w to samo miejsce. Wciąż miała czas, by zmienić swój kurs. Zmienić swój marny los tułacza.

— Dzięki. A co tam u was słychać? — Tancerka zgrabnie zmieniła temat, byle tylko nie musieć mówić więcej o sobie. Znała Gabrielę całe życie. To jasne, że ona nigdy nie odmówi monologu ze swej strony.

— Nic nowego. Remont skończony, teraz mamy zawrót głowy ze żniwami — odpaliła się Gabi, po czym wyraźnie musiała nabrać powietrza, by starczyło jej na resztę sprawozdania. — Tata non stop narzeka, że się nie wyrobi. Jak to wytrzymam do dożynek, to też sobie z Markiem poodpoczywamy nad jakimś jeziorem. Nie będzie tak pięknie, jak u ciebie, ale zawsze coś. A, zapomniałabym! Julian zaczął się do nas odzywać. Dzwoni co dwa dni. Nie wiem, co go nagle napadło. Tyle czasu rodziny nie znał, a teraz zmienił zdanie.

— To macie wesoło — przyznała druga, siląc się na śmiech. — Jak się miewa Carlotino?

— Carlo! Biedaczek ciągle tęskni za swoją ulubioną dżokejką. Jeżeli nas nie odwiedzisz przynajmniej raz w tym roku, to sama tam popłynę na kajaku do tej twojej Ameryki i cię stamtąd sprowadzę. Zobaczysz!

Instruktorka uśmiechnęła się nieznacznie. Doskonale wiedziała, że to bzdury. Carlo ją zapamiętał — rżał wesoło, gdy pojawiała się w stajni — z pewnością jednak nie znał jej na tyle, by tęsknić za nią dniami i nocami. Nikt tak za nią nie tęsknił!

— Nie trzeba, przyjadę. Przynajmniej będę się starać — skwitowała, usłyszawszy przed momentem dźwięk klaksonu. W tej chwili Jurek przerzucił ramiona wraz z głową przez okno auta.

— Wsiadaj, jedziemy! — krzyczał zniecierpliwiony, gdy Fryderyk odpalał silnik. Lśniący jasnoniebieską barwą w świetle lamp garbus zaczął lekko podskakiwać, lecz wkrótce się uspokoił i zgasł. Wyglądało na to, że nie tylko instruktorka nie spieszyła się z wypadem na Wyspę Jaskółek.

Meksykańska fala | Radzieszyniec #1.5Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz