❧ Rozdział 12 Linda ☙

4 0 0
                                    


W głębi duszy czułam się jak ptak w klatce, którego skrzydła były codziennie okaleczane przez te same ręce, które kiedyś obiecywały ochronę i miłość, które powinny to dawać zamiast strachu. Każdy dzień w domu, który miał być moim schronieniem, przypominał raczej labirynt bez wyjścia, w którym korytarze strachu i niepewności splatały się z każdym krokiem. Ojciec, którego spojrzenie przypominało ostrze noża, i brat, którego uśmiech był równie fałszywy, a do tego dziadek, którego wszyscy musieli się słuchać i nikt nie śmiał mu się przeciwstawić. Mój ojciec oraz bliźniak wchodzili mu tyłek. Jednak byli w tym fałszywi, ponieważ czekali na okazjie by go obalić z dowódca. W ich obecności każdy oddech był jak szorstki sznur ciągnący mnie na dno morza pełnego cierpienia i samo zniszczenia. Jeśli wchodzisz między wrony musisz krakać jak oni. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nie w całej siedzibie nie było nikogo z kim mogłam szczerze porozmawiać. Słyszałam wiele historii o moich wujkach, którzy tutaj zostali nazwani dezerterami oraz zdrajcami krwi, ale ja wewnątrz siebie ich podziwiam. Usłyszałam ciche pukanie do mojego pokoju. Wiedziałam, że to był Louis mój bliźniak miał pewnie jakieś zadanie lub namierzyli nową ofiarę. Tak, bo moja rodzina zajmowała się polowaniem na czarodziejów i wiedźmy. Uważali wujka Calena oraz Stephena za zdrajców krwi, ale coraz częściej ja uważałam, że jestem zdrajczynią. Jak mogłam polować na ludzi z uśmiechem na twarzy, którzy są tacy sami jak ja. Również byłam czarodziejką jak mój brat, jak moja matka, która została zamordowana przez mojego ojca. Kto tak naprawdę był zdrajcą?

- Wchodź - rzuciłam krótko do Louisa, bo wiedziałam, że i tak wparuje do mojego pokoju jakby to było jego własne królestwo. Czemu ludzie, rodzina traktują mnie, jak zwykła zabawkę? Mam wrażenie, że czekają na mój zły ruch, bo chcą bym padła do ich stóp. Czy to ja jestem zła? Czy dobrzy ludzie istnieją tylko w bajkach? Często zadawałam sobie te pytania, ale jak dotąd nie znalazłam na nie odpowiedzi. Louis wszedł do pokoju, jak zwykle, perfekcyjnie dopracowany od stóp do głów. Włosy idealnie ułożone, choć wyglądały, jakby dopiero wstał. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak typowy nastolatek, ale każdy, kto znał Tygrysy i nasz klan, dostrzegłby, że wszystko było przemyślane. Czerwony kolor, motyw tygrysa na koszulce, bransoletka, a przede wszystkim rodowy sygnet - to wszystko miało znaczenie. Sygnet nosił każdy najstarszy syn z naszej rodziny, czyli członkowie rodziny Bossa, czyli mojego dziadka. Moi kuzyni, Bastian i Eryk, też kiedyś założą swoje sygnety, choć ich ojcowie, Calen i Stephen, mogą mieć inne zdanie. Byli męską częścią ,,Pierwotnej pary" i to się nigdy nie zmieni, więc podobnie jak ,,Ja" należeli do naszego dziadka.

Byłam podobnie ubrana do Louisa, bo musiałam. Taki był wymóg klanu. Mój styl jednak był subtelniejszy. Motyw tygrysa miałam tylko na skórze namalowany oraz w pierścionku. Nie rzucały się tak w oczy. Czerwony kolor, który przypominał mi o destrukcji, w jaką zmierzałam, również był widoczny w moim stroju. Bandana na głowie, top i oczywiście półbuty na słupku miały czerwone akcenty.

- Czego chcesz? - powiedziałam do niego krótko zadając mu to pytanie, bo przecież wiedziałam, że nie przyszedł ot, tak spędzić czas z siostrą. Nie byliśmy jakoś mocno zżyci, bo byliśmy - No chyba że potrzebujesz zaproszenia

Wiedziałam, że Louis nie potrzebował żadnej zachęty, żeby powiedzieć, z czym przychodzi. Tym razem jednak milczał, co było do niego niepodobne. Czyżby chciał, żebym zapytała, z czym przyszedł? A może, co do niego niepodobne, nie wiedział, jak to powiedzieć? Jego milczenie mnie intrygowało. Z uśmiechem zauważyłam, że moje droczenie się z nim pomogło, bo spiorunował mnie wzrokiem.

- Wiesz, że zaproszenia są dla mnie opcjonalne - odpowiedział, siadając na moim łóżku. - Poza tym, musiałem zobaczyć, co u ciebie. Wiesz, jako starszy brat.

Sny na JawieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz