Rozdział dwudziesty pierwszy: Życie jest zbyt krótkie

8 0 0
                                    

Nie należy ufać ludziom. Tego się trzymam i trzymać będę, ponieważ wiem, że na tym świecie nie ma nikogo kto nie piśnie za twoimi plecami chociaż słowa. Nikt nie zasługuje na to, by mu ufać, bo zaufanie to zbyt ważna rzecz by je komuś oddać. W przeciwnym razie możemy poznać smak gorzkiego i samotnego życia. Takie były realia tego piekła.

Powinnam była pamiętać o tym zanim zaufałam Marlen.

Dźwięk dzwoniącego telefonu obudził mnie tego ranka. Był na tyle głośny, że nie dałabym rady z nim zasnąć. Błądziłam po nim palcami, ponieważ byłam niewyspana do takiego stopnia, że nie widziało mi się otwierać oczu. Wreszcie przestał dzwonić, więc obróciłam się na drugi bok i powoli zaczynałam odpływać w krainę snów.

– Mam dziś wolne do cholery. – wyjąkałam, gdy urządzenie znów zaczęło wydawać z siebie odgłos. – Halo? – powiedziałam ledwo przytomna, z nadzieją, że kliknęłam zielony przycisk, bo dalej nie otworzyłam powiek.

– Śpisz? – spytał po drugiej stronie Will.

– Tak. Wiesz która jest godzina? – odpowiedziałam i zmusiłam się do sprawdzenia godziny na wyświetlaczu. Wskazywała jedenastą, ale nie zwróciłam na nią uwagi dłużej niż na dwie sekundy, ponieważ dotarło do mnie to, że mój chłopak wreszcie dał oznakę życia. – Ty żyjesz! – wykrzyczałam nagle, gwałtownie zmieniając pozycję na siedząca.

– No właśnie z tym dzwonie. Żyje Soph, ale ledwo. – wydusił z siebie tak, jakby nie chciał tego mówić. – Jestem w szpitalu, dlatego nie odpowiadałem. Mukowiscydoza się pogorszyła i lekarze nie dawali mi dużych szans na przeżycie, ale jak widać żyje dalej. – dokończył, a ja siedziałam jak sparaliżowana. Moja otwarta buzia wskazywała na to, że byłam zdecydowanie w dużym szoku.

Nie odezwałam się, bo po prostu nie wiedziałam co powiedzieć. Cały czas tak po prostu żyłam sobie, zapominając o tym, że jedna z najważniejszych dla mnie osób z dnia na dzień może tak po prostu umrzeć. Nie byłam na to zupełnie gotowa i nie chciałam być. Nie mogłam stracić teraz następnej osoby.

– Przepraszam. – powiedział po drugiej stronie telefonu. – No wiesz, że nie dawałem oznak życia. Uwierz mi, gdybym tylko mógł, przyjechałbym zobaczyć się z tobą jak najszybciej. – dodał, kiedy dalej nie wyjąkałam z siebie ani jednego słowa.

– Will, to nie twoja wina. Nie ty o tym decydujesz, więc nawet nie próbuj mnie przepraszać jeszcze raz. – odezwałam się wreszcie, by uświadomić mu ważną rzecz.

– Przepraszam. – powiedział znów, zupełnie jak wkurzające dziecko.

– Nie zaczynaj. – odpowiedziałam i czułam, jak atmosfera zaczyna się rozluźniać. Wstałam, by ubrać się jak zwykle w dresy, tym razem różowy komplet.

– Przepraszam. – drążył dalej. Odetchnęłam głośno na jego słowo, powoli tracąc cierpliwość. W tym czasie naciągałam na siebie materiał spodni.

– Williamie Evansie zamieszkałym w Kent, zamknij proszę swoją buzię albo sama dotrę do twojego szpitala i uduszę cię poduszką, na której właśnie spoczywasz. – powiedziałam oficjalnie, by zakończyć tą dziecinną zabawę.

– Zabrzmiało bardzo poważnie. Przyjedziesz? – spytał nagle, sprytnie nawiązując do mojej poprzedniej wypowiedzi.

Musiałam się zastanowić, czy niczego na dziś sobie nie zaplanowałam. Po krótszej analizie mojego leniwego planu na nic nierobienie dzisiejszego dnia, założyłam na siebie bluzę i stwierdziłam, że Willowi przyda się dziś moje towarzystwo.

– Przyjadę, ale wieczorem.

– Każesz mi na siebie czekać? Pewnie masz romans. – zaczął znów. Jego zaczepki powoli zaczynały mnie wkurzać. Nie odpowiedziałam nic na jego wypowiedź, więc musiał wreszcie zrozumieć, że nie mam dziś odpowiedniego humoru. – Pewnie wczoraj na mnie czekałaś. Wynagrodzę ci to i zabiorę cię na najbliższą imprezę.

Lost in memory [SKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz