Rozdział VII

433 28 2
                                    

Na początku dziękuje Wam wszystkim za tyle wyświetleń, gwiazdek i komentarzy. <3

__________

-Ale skąd Portugalczycy wiedzą o skarbie?- Gibbs męczył Jacka w drodze powrotnej.

Tamten zaś miał już wszystkiego dość jak na jeden dzień. Najchetniej teraz zaszyłby się w jednej z tych obskurnych knajp Tortugi z zapasem rumu i spędził reszte wieczoru śpiac upity pod stołem.
Niestety jego wszystkie plany szlag trafił bo przeklęci Portugalczycy zwineli mu mapę z przed nosa.

I jeszcze Gibbs, który nie potrafił przymknąć jadaczki brzeczał mu od godziny przy uchu.

- Skąd mogli wiedzieć, że akurat tutaj była ukryta?- drążył temat.

Jack pokręcił zrezygnowany głową, przystaną i odwrócil się do idącego za nim przyjaciela. Tamten jednak w tym momencie potkną się o korzeń i wpadłby na kapitana, gdyby tamten w ostatnim momencie się nie odchylił.

Z ociągnieciem pomógł wstać biedakowi, który był umazany błotem po sam czubek nosa.

- Posłuchaj Gibbs- zaczął wycierajac reke z błota o mankiet przyjaciela.- Nie mam zielonego pojecia skąd tu się wzieli portugalczycy, dlaczego stara zrzęda oddała im mape i dlaczego ktoś nadal za nami lezie mimo, że nie mamy tego czego szuka- ostatnie słowa Jack praktycznie wykrzyczał.

Gibbs powoli zamkną otwarte przed minutą ze zdziwienia usta.

- Jak to ktoś za nami idzie? Niczego nie słyszałem.

Jack przewrócił oczami.

-Bo od dobrej godziny tylko gadasz. Rusz się wreszcie nie zamierzam stać tu do wieczora.

Gdy już mieli ruszyć w dalszą droge coś zaszeleściło w koronach drzew. Zaniepokojeni przystaneli.
Obaj podskoczyli gdy nad sobą usłyszeli głośne skrzeknięcie.
Zlęknieni natychmiast unieśli głowy.
Nad nimi siedziała biała mewa skrzecząc radośnie i kręcąc ogonem.
Ujrzawszy tylko ptaka odetchneli z ulgą, a Jack zaśmiał się nerwowo. Gibbs mu zawtórował a słyszac huk padł na ziemie osłaniając głowe.
Leżał tak przez chwile, aż odważył się spojrzeć w góre, a w jego przypadku na Jacka, który stał tuż przed nim.
W ręku trzymał pistolel z nadal dymiącą lufą.

- Przeklęte ptaszysko-mrukną, schował broń za pas i ruszył dalej.

Gibbs spojrzał na gałęź na, której jeszcze chwile temu siedziała mewa. Obawiał się jednak, że to nie ona ich prześladowała. Dla pewności rozejrzał sie dookoła ale nie zauważył niczego podejrzanego. Ruszyl pędem za Jack'iem, który zdenerwowany zostawił go samego pośrodku lasu.

Zaczęło się ściemniać, gdy dotarli do ścieżki, którą szli na początku.

Widząc już światła Tortugii, zatrzymali się na chwile by Gibbs powyjmował sobie kolce, którymi obdarzył go nieznany bliżej krzew, gdy kolejny raz wylądował twarzą w błocie.

Sparrow nie odzywał się do niego od dobrej godziny.

- Co zamierzasz zrobić Jack?- zapytał Gibbs siłując się ze sporej wielkości kolcem.

Kapitan spojrzał na niego pobłażliwie.

-Jak to co? Musze ich znaleźć i odzyskać mape.

Gibbs spojrzał na niego myśląc, że to kolejny jego żart, ale z wyrazu twarzy dało się odczytać, że nie jest mu ani trochę do śmiechu.

- Chcesz władować się w samą paszcze lwa? Zapomniałeś o swoich potyczkach z portugalczykami w Lizbonie?

- Dla Perły kolejny raz nawet do paszczy Krakena jeśli byłaby taka konieczność. A tamte porachunki... - zawachał się- To było lata temu. Nawet mnie nie poznają.- Jack uśmiechnął się chociaż nie miał nawet na to ochoty.

Pirates of the Caribbean: Life EternalOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz