Hailie
Dziś obudził mnie mój budzik, który nastawiłam na 10:30, no bo w końcu muszę się wyszykować do 19, a no i jeszcze muszę jakoś racjonalnie powiedzieć Vincentowi że spotykam się z Adrienem, ale nie zamierzam się tym martwić teraz.
Wstałam z łóżka i poszłam się ubrać w jakieś dresy po domu, umyłam zęby, zrobiłam lekką pielęgnację i takie tam, spięłam włosy w luźnego kucyka i poszłam zejść do kuchni, zrobić sobie tosty.
Po zjedzeniu tostów, zaczęłam wchodzić po schodach na znienawidzone przeze mnie piętro, kiedy stanęłam przed drzwiami gabinetu Vincenta, podniosłam rękę i zapukałam trzy razy w drzwi.
Kiedy usłyszałam pozwolenie od razu przeszły mnie ciarki ale weszłam do pokoju.
Bo kto jak nie ja?Usiadłam na fotelu na przeciwko Vincenta i zaczęłam rozmowę..
- Jadę do Adriena, chciałby mojej pomocy w przyszykowaniu bankietu. Uznał że jestem w tym całkiem dobra.
- Nie podoba mi się to że Adrien Santan się do ciebie przystawia, jest członkiem organizacji, a ty moją siostrą.
- Godzina i wracam, Danielo będzie ze mną.
- Odpisujesz na każdą wiadomość, a jak nie to osobiście Cię stamtąd zabiorę.
- Dziękuję Vince!
Rzuciłam się na niego co nie przeprawiało go na radość, ale obiął mnie ręka i poklepał po plecach.
Wszyłam z gabinetu Vincenta i udałam się do swojego żeby zacząć się szykować, w końcu była już 14 więc miałam tylko 5 godzin na uszykowanie się.
Zaczęłam wybierać sukienkę, myślę że jak na tą „randkę" może pasować, wybrała czarna sukienkę bez ramiączek do połowy ud, wiem trochę wyzywająca ale mam nadzieję że nikt się nie przyczepi do tego.
Zrobiłam trochę mocniejszy makijaż niż na codzień, makijaż wyszedł mi bardzo ładnie, teraz zostały włosy. Stwierdziłam że zakręcę włosy na loki,
bo czemu nie?Zaczęłam szukać już tylko dodatków czyli, buty biżuteria itp. postawiłam na czarne obcasy i złote kolczyki od mojej mamy.
Dochodziła godzina 19, więc już powoli schodziłam na dół, na szczęście nie było żadnego z braci który mógłby się przyczepić do mojego wychodzenia z domu.
Usłyszałam dzwonek do drzwi, wiedziałam już że to musi Adrien na mnie czekać, więc wzięłam klucze do domu, wyszłam z niego. Mężczyzna stał przy drzwiach z wielkim bukietem piwonii.
Adrien do mnie podszedł razem z tym wielkim bukietem piwonii, uśmiechnęłam się lekko, co nie umknęło jego uwadze.
- Witaj Hailie Monet - przywitał się ze mną.
- Witaj Adrienie Santanie - odpowiedziałam mu.
- Prosze, to dla ciebie, 101 piwonii.
Przyglądałam się kwiatkom ze szczerą radością, pierwszy raz w życiu ktoś obdarował mnie aż tak sporym bukietem, a sam fakt że było ich aż tyle jeszcze bardziej mnie cieszył.
- Czemu akurat tyle? - zapytałam zaciekawiona.
- Piwonie to znak miłości, a ich ilość oznacza wieczną i szczerą miłość do jednej osoby. - odpowiedział mi ze spokojem Adrien.
Spojrzałam na mężczyznę z nie małym szokiem. Radość szybko zniknęła i zastąpiło ją osłupienie i lekka panika.
Nie mogłam się zakochiwać w Adrienie Santanie, Nie.
(Hejka kochani! tutaj kolejny rozdział,mam nadzieję że ta seria wam się spodoba i będziecie czekać na więcej!
Krytyka ~~~~~~~~~~~>
Ocenka ~~~~~~~~~~~>
Do zobaczenia w następnym rozdziale!)