1. Szaleniec z Nox Hill

39 16 116
                                    

Nawałnica zbliżała się wielkimi krokami. Czarne niebo, raz po raz, jaśniało tylko za sprawą piekielnych błyskawic, które towarzyszyły głośnym grzmotom. Niosły się hukiem po okolicy, odbijały od ścian ciemnego lasu echem. Everly trzymała się mocno krat w niewielkim oknie jej obskurnego pokoju i oddychała głęboko. Wyrwała się z horroru zwanego snem. Tylko chłód metalu pozwalał na trochę ulgi, ale teraz, gdy patrzyła na istny chaos rozgrywający się na zewnątrz, widziała w tym coś spokojnego. Ta burza była niczym w porównaniu do tej, która szalała w jej umyśle od kilku dobrych lat.

– Znowu nie śpisz – odezwał się cichy głos za nią.

Znała doskonale nutkę grozy i wariactwa, która w nim brzmiała. Ten dźwięk był dla niej tak znajomy, że nie musiała się nawet oglądać za siebie. W innym wypadku podskoczyłaby w miejscu, przerażona. W końcu znajdowała się w szpitalu psychiatrycznym Nox Hill, gdzie miała jednoosobowy pokój pokryty wiekowymi, popękanymi i pożółkłymi płytkami. Stare, zaschnięte krople krwi pokrywały jeden róg sufitu, a Everly była niemal pewna, że ślady są starsze od niej. Od lat sześćdziesiątych nikt nie przeprowadził w tym miejscu remontu, nie licząc wstawienia drzwi otwieranych tylko dotykiem kart magnetycznych. Miało to powstrzymać wszystkich, przynależnych do tego miejsca szaleńców, przed ucieczką.

Wilder Stone był jednak żywym przykładem na to, że zabezpieczenia się nie sprawdzały. Zamieszkał tutaj dużo wcześniej, niż Everly Monroe i znał każdy zakamarek mrocznego, owianego tajemnicą i chłodem szpitala. Przedostawał się szybem tam, gdzie i kiedy chciał. A co najlepsze - przez tyle lat nikt go na tym nie przyłapał. Stał się duchem tego miejsca. Niewidocznym szaleńcem Nox Hill.

– Czemu przyszedłeś? – zapytała cichutko, nie chcąc, aby ktoś ich nakrył.

Noce w tym miejscu bywały niespokojne, przerywane wrzaskami i zawodzeniem obłąkanych osób. Zdarzały się także takie, jak dzisiejsza – ciche i przerażające, jakby zwiastowały nadejście czegoś złego.

– Słyszałem twoje krzyki – wyszeptał.

Czuła, że się przybliżył. Nie słyszała jego kroków i nie była pewna, czy to głowa płata jej figle, czy może dźwięki wichury to przysłoniły? Tyle czasu jakoś się trzymała, ale teraz... Teraz miała prawie pewność, że popadała w czysty obłęd. A wszystko za sprawą tego miejsca.

Na początku posłusznie łykała podawane leki. Białe pigułki. Niebieskie pigułki. Czerwone pigułki. Niegdyś neutralne kolory, dziś znienawidzone. Otępiały ją i sprawiały, że umysł przestawał pracować na pełnych obrotach. Wiedziała, że chodziło tylko o wyciszenie choroby, ale tym samym czuła, jak zatraca cząstkę siebie. I nie miała pojęcia, dlaczego tak jest.

Dlatego ostatnio zaczęła się buntować. Wyrzucała leki, krzyczała, kłóciła się. Zamykali ją w izolatce, podawali zastrzyki, wpychali tabletki do ust na siłę i zalewali gardło wodą, aby je przełknęła. Nie patrzyli na odruchy wymiotne i duszenie, którego podczas takich chwil doświadczała. Izolatka była jedynym pomieszczeniem, do którego Wilder nie miał wejścia przez szyb. I całe szczęście, bo tamta część szpitala była paskudna. Nie chciała, żeby kiedykolwiek musiał to oglądać. Poprzepalane, ledwo migoczące jarzeniówki. Jasne, zielone ściany pokryte zadrapaniami, jakby do środka dostało się rozwścieczone grizzly. Everly mogła przysiąc, że nocami, gdy była tu całkowicie sama, słyszała czyjeś kroki i krzyki, niosące się echem po korytarzu. Traciła zdolność rozróżnienia, co jest fikcją, a co rzeczywistością.

– Nie musisz przychodzić za każdym razem, kiedy mam koszmary – odparła niewzruszona, zerkając na młodego mężczyznę przez ramię.

Stał bliżej, niż podejrzewała. Z tej odległości dostrzegała, jak zielone oczy błyszczą złowieszczo, a białe, rozwichrzone włosy opadają na czoło. Oczyma wyobraźni widziała, jak je rozczochrał, tak jak za każdym razem, gdy się denerwował. Na przykład podczas ich wspólnego grania w szachy.

Więzień duszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz