1054 r.
[Avis]
Avis czekał, a tarcza słońca powoli sunęła w górę. Siedział nad strumieniem. To był późny ranek, w dodatku zimowy. Nina i Leonard, półczłowiek i człowiek, spali przy ognisku. Margo też jeszcze nie wstała. Wszyscy musieli odpocząć przed podróżą. Może nawet przed kolejnym skokiem z użyciem kręgu.
Avis nie miał pewności co do dalszego planu. Wątpił, czy jakiś już mieli, a jeśli tak, to czy reszta brała go pod uwagę. To wcale nie było takie oczywiste. W końcu wyglądał jak potwór z ich koszmarów. Ze swoich własnych też. Może ostatecznie trzeba będzie odejść dalej niż nad strumień. Uwolnić ich od tego widoku.
Na razie jednak spali, a właściwie – uwzględniając Margo – leżeli z zamkniętymi oczami.
„Leżenie z zamkniętymi oczami". Nie sen. Tak to sobie Avis nazywał i w ten sposób wolał o tym myśleć. Takie postawienie sprawy wzbudzało mniejszy sprzeciw instynktu, który błagał, żeby śpiącymi potrząsnąć. Żeby wyrwać ich z potencjalnej pułapki. Tyle że tutaj, na spokojnych Wirydażach, setki kilometrów od dworu, ten odruch nie miał sensu. Sophia tak daleko nie sięgała.
Wszelki sen był pozbawiony obcych wpływów, ale Avis i tak nie zazdrościł ludziom tego stanu. Ani trochę. Koncept błądzenia po własnej głowie zupełnie mu obrzydł. Dość miał tego na jawie. Na sen bez żadnych męczących wizji nie miał co liczyć. Sophia się o to postarała.
Wolał tkwić nad strumieniem, w bezpiecznym tu i teraz, póki trwało – póki nie gubił się znowu we własnych myślach – i śledzić wstające słońce. Zwłaszcza, że z jego perspektywy to był pierwszy taki wschód od jakichś stu lat. Jasny, wyrazisty – żywy.
Świat pozostał taki sam. W jakimś sensie. Z maską czy bez, rzeczy ciągle były rzeczami, góry górami, kolory kolorami. A jednak Avis czuł się dziwnie.
Stara rzeczywistość sączyła się przez zupełnie inne narzędzie. Dużo precyzyjniejsze. Brakowało tego posępnego filtra, który do tej pory wszystko wykrzywiał, sprawiając że wydarzenia stawały się jakieś takie... nierealne. Do Avisa powoli docierało, że widział poranek własnym, nieosłoniętym okiem. Nadal istniało. Nie spodziewał się tego.
Były też włosy. Bardziej przejrzysta sprawa, ale równie beznadziejna. O nich wiedział od czasu nocnego napadu wspomnień w domu Margo. Kilka faktów kliknęło boleśnie, kiedy przeglądał książkę i wnioski przeraziły go tak bardzo, że samemu sobie chciał zejść z oczu. Nic dziwnego, że porządkowanie wspomnień szło tak kiepsko. Kto chciałby pamiętać o czymś tak potwornym, jak bycie spokrewnionym z Sophią?*
Kiedyś, w dalekim, dawnym dzieciństwie, Avis nie miał ze swoim wyglądem żadnego problemu. Poza tym, że był odrobinę nietypowy, przynajmniej na tle ludzi z wioski. Teraz nie mógł jednak na te białe kłaki patrzeć. Nie po tym, co Sophia robiła ze swoimi własnymi. Od czasu spalenia pierwszego włosa chował wszystkie, które gdzieś mu przypadkiem powypadały. Nie chciał, żeby straszyły. Nie wyszło. Margo kilka znalazła i już wiedziała.
Avis patrzył na drzewa, na światło, na strumień i nie mógł się napatrzeć. To wszystko było tak zaskakujące. Miał twarz. A przynajmniej jakiś jej fragment. Może nawet drugie oko. Tak samo okropne jak pierwsze.
Trzymał w swoich wysuszonych rękach odłamany kawałek maski. Wygrzebał go gdzieś w trawie. Odłamek już nie pasował. Nie dało się go wstawić na miejsce, bo ciągle wypadał. Avis się poddał, ale nie był skłonny zerwać z twarzy reszty drewnianej osłony. Wprost przeciwnie. Postanowił, że kiedyś tę maskę po prostu wymieni na inną. Ładniejszą. Własną.
CZYTASZ
Bogowie - Tom I
FantasyJeśli sól stanowi zaporę dla złych duchów, to co takiego może kryć się w tysiącletnim sarkofagu utopionym na dnie zasolonego jeziora? Poznaj świat zamieszkany przez zwyczajnych ludzi i niezwyczajnych bogów. Świat, który kocha opowieści, dopóki nie s...