Przedzimie, 1053 r.
[Oscar]
Odkąd Margo pozbyła się szwu, Oscar zachowywał się jak zupełnie inny człowiek. Wiedział to, choć nie potrafił przyznać się do tego we wnętrzu własnej głowy. Powoli, powolutku zaczynał Margo ufać.
Pewne fakty pozostawały do bólu wyraźne. Coś złego się Sophii stało. Coś próbowała mu zrobić. Minione wydarzenia i opowieści miały jednak do siebie to, że z czasem lubiły się rozmywać i zniekształcać. Czy na pewno Sophia była odpowiedzialna za szew? A może ktoś inny? Może ona o niczym nie wiedziała? A co jeśli to Margo mieszała mu teraz w głowie? Albo ktoś inny? Jakiś inny podstępny bóg?
Oscar czuł teraz o wiele mniej bezsensownej agresji. Ani razu nie miał ochoty podnieść na nikogo ręki. O próbie zamordowania Michaela myślał ze zgrozą. To nie znaczyło jednak, że chłopak nie zasługiwał na potępienie. Trzymał z północnymi bogami, a więc zwyczajnie zbłądził.
Oscar sam miał w głowie kocioł sprzecznych doznań. Zastanawiał się, dlaczego Sophia miałaby go krzywdzić, skoro tyle lat mieszkał w jej domu dobrowolnie. Nie reagowała gniewem, kiedy coś kwestionował. Nigdy nie dała mu powodu do odejścia. Nie była nawet w połowie tak straszna, jak Margo ją malowała. W ogóle nie była straszna.
Oscar siedział pod ścianą, głaszcząc mechanicznie łeb wielkiego lisa. Kilka razy złapał się na tym, że po powrocie do dworu planował sobie sprawić psa. A potem przychodziła myśl, że pies nie przeżyłby tam doby i Oscar nie pamiętał, dlaczego. Naprawdę nie chciał wiedzieć, skąd mu się brały te wszystkie niemiłe myśli. Przychodziły gwałtownie: krótkie wrzaski wewnętrznego monologu, które wstrząsały strumieniem jego świadomości jak niespodziewane szczekanie w środku nocy. Nadal miewał przebłyski pamięci, ale blokował je z obawy przed tym, jakie nowe dziwactwa mogły kryć.
Margo przygotowała go na gościa, mimo to nie mógł powstrzymać niedowierzania, kiedy Avis schylił się w progu. Ogromny bóg ledwo mieścił się w celi, która od jakiegoś czasu właściwie nie była już celą. Oscar zaczynał czuć się w swojej wieży prawie swobodnie.
Avis stanął na środku pomieszczenia.
– Mam mało czasu na układanie ci życia, Oscar, więc będę się streszczać – stwierdziła Margo. Podniosła koralowy nóż, który leżał na stole i wręczyła go Avisowi. Zacisnął go w poczerniałej ręce.
Oscar przyglądał mu się, czując mieszaninę ulgi i przerażenia. Gigant żył. Przynajmniej w jakimś sensie. Dobrze, Sophia się ucieszy.
– Czy możesz powiedzieć, kto tego użył? – zapytała Margo.
Ogromny bóg podniósł wysuszoną dłoń i poklepał się po piersi.
– Avis – wychrypiał. – Ja.
Oscar wpatrywał się w białą maskę, teraz pozbawioną kolorowych piór, i ramię, na którym nie było sznurków. Nes stanowiła tak nieodłączny element tej ogromnej chudej postaci, że bez niej Avis wyglądał na niekompletnego. Oscar zawsze zakładał, że piskliwy głos lalki był głosem całego boga. Margo twierdziła jednak, że coś tam tkwiło, obezwładnione w środku, a lalka stanowiła zupełnie osobny byt. Kobieta chyba miała rację, bo to coś właśnie przemówiło i nie brzmiało jak Nes. To przyprawiło Oscara o gęsią skórkę. Uświadomił sobie, że wcale tego boga nie znał.
Ale Sophia znała. Mimo całej swojej bezradności i roztrzepania w tej jednej kwestii była zawsze pewna. Jeśli Nes została przywiązana do giganta, to istniał jakiś powód. Jeśli Nes brała na siebie mówienie, to najwyraźniej coś z mową Avisa było nie tak. Jeśli Nes sprowadzała go do domu, to musiało istnieć ryzyko, że sam nie potrafiłby wrócić. Sophia wiedziała, co robi.
CZYTASZ
Bogowie - Tom I
FantasíaJeśli sól stanowi zaporę dla złych duchów, to co takiego może kryć się w tysiącletnim sarkofagu utopionym na dnie zasolonego jeziora? Poznaj świat zamieszkany przez zwyczajnych ludzi i niezwyczajnych bogów. Świat, który kocha opowieści, dopóki nie s...