DZIWOŻONA

7 2 0
                                    


marzec1796

– Wódna żona? – zapytałem ze śmiechem. – A co to takiego?

– Znasz przecież to stworzenie – uprzytomnił mi Artur. – I już raz się z nią spotkaliśmy, ale to było w Gorganach.

Wzdrygnąłem się. Dzikość tych gór wciąż budziła we mnie niepokój. Wuj raczył mnie opowieściami o mieszkających tam olbrzymach, którzy niepokojeni zjadali ludzi. Kiedy lata temu okolice tego pasma przecięły nasz szlak, oboje byliśmy jeszcze młokosami pod opieką Ilii. Pamiętam, że nie zmrużyłem tamtej nocy oka ze strachu, że do naszego obozowiska przyjdą ludojady.

– Masz na myśli bohynię? – upewniłem się. – Dziwożonę?

Ta pokraka znana była wielu ludom i każde z nich miało na nią inną nazwę, a także inny sposób na przegonienie jej.

– Ano tak, dziwożonę, zapomniałem. I właśnie ona podobno naprzykrza się ludziom.

Dojeżdżaliśmy do odległej wsi, z której pewnego ranka do dworu przybył posłaniec. Sława Artura rosła i dostawaliśmy prośby o pomoc z coraz dalszych miejsc. Ostatnio przebyliśmy całą puszczę brandenburską w poszukiwaniu rusałek. Z początkiem roku zawędrowaliśmy aż do Tatr, by pozbyć się strzygi. Zastanawiałem się jaka jest granica dobrej woli Jaszczewskiego. Czy gdyby na progu Białego Wrzosowiska zjawił się Grek, prosząc go o ubicie chimery, Artur szukałby zaraz sposobu na doprawienie koniowi skrzydeł i ruszył na potwora, niczym mityczny Bellerofont na Pegazie? Spojrzałem na jego pogrążoną w zadumie pociągłą twarz i doszedłem do wniosku, że z pewnością nie odmówiłby pomocy nawet i w takim przypadku. Uśmiechnąłem się pod nosem.

– W jednym gospodarstwie porwano krowę – wyjaśniał Artur, gdy byliśmy już bardzo blisko. – Nad strumieniem co wieczór rozlegają się dziwne odgłosy, a parę dni temu demony oddały zaginione dziecko.

Zmarszczyłem czoło.

– Oddały? A nie porwały?

– W tym rzecz. Porwanie albo zaginięcie to jeden problem. Myśleli, że dziewczyna utonęła w rzece, ale nie zdążyli przeszukać całego koryta. Po jednym dniu poszukiwań wrócili do wioski, a tam stała cała i zdrowa... Oprócz tego, że wcale nie przypominała siebie i teraz chcą ją wygnać, bo mówią na nią „odmieniec".

Dziewczyna w istocie nie wyglądała jak dawniej – bo też jak ktokolwiek mógłby wyglądać tak na co dzień? Blade dziewczę siedziało w kącie chaty – wylęknione do tego stopnia, że jej zmatowiałe oczy zdawały się stracić zdolność poruszania. Wzrok utkwiony miała w wycinance, jej drżące palce poruszały się prędko i bezbłędnie, jakby poruszał nimi demon, a nie ona sama. Nie odzywała się ani słowem. Wedle słów rodziny, odkąd wróciła nie przyjmowała też jedzenia.

– Dobrze, żeście są, panie – odezwał się staruch zaproszony do chaty tak, jak i my.

Głowa świeciła mu łysiną, wspierał się na kiju z pęczkiem ptasich piór u czubka, a w skraj szaty wszytą miał szkarłatną łatę. Radził wiosce dobrą radą, odganiał najprostsze duchy, szykował lekarstwa. I to właśnie on – guślarz – powstrzymał lud od wygnania dziewuszki ze wsi i posłał po słynnego syna hrabiego, który znał sposoby na dziwożony.

– Dziecko jak nic odmienione przez potwora – zawyrokował. – Trzeba się go pozbyć, to się jej poprawi.

Artur przysunął się do dziecka, które wciąż w bezwiednym ferworze wycinało z papierków wzory. Fantastyczne kształty nie układały się w skomplikowane kompozycje, przypominały raczej nieprzemyślany układ esów-floresów niż konkretne obrazki. W jednej rozpoznałem coś, co przypominało gęstwinę szuwarów. Inna była po prostu bezkształtnym kulfonem nad równym brzegiem wycinanki.

– Jak ci na imię? – zagaił Jaszczewski, lecz odpowiedział mu tylko dźwięk nożyc uparcie tnących bibułkę. Tym razem z rąk dziewczyny wyszło coś, co można by wziąć za drzewo, gdyby położyć je pod odpowiednim kątem.

– Na nic ją pytacie – odezwała się jej matka płaczliwie. – Brita siedzi tylko, nie je, nie śpi, nie mówi. Nic a nic, słowa nawet. Chciałam by się wykąpała, nagrzałam wody do balii, to mało co mi oczu nie wydrapała. Utulić też się nie da. Wycina tylko bez przerwy.

To powiedziawszy wskazała ręką na zaciemnioną ścianę izby. Cienkimi gwoździkami poprzybijane były dziesiątki podobnych wycinanek – nachodziły się na siebie, tworzyły groteskową wykładzinę nieprzedstawiających nic papierków. Przeciągnąłem po nich ręką, wydały szeleszczący szmer. Następnie zacząłem ściągać wierzchnią warstwę, jeden obrazek po drugim i w przypływie ciekawości sprawdzać, czy wycinanki powielają się z tymi, które leżały przed Britą na stole. Rozpoznałem fragment drzewa i przewiesiłem go obok pozostałych, podobnych. Poszarpane papierowe kolce ułożyłem po drugiej stronie. W zamyśleniu odnalazłem wycinanki, na których niewiele się działo – proste linie z wyszarpanymi tu i tam ząbkami. I jeden prosty kawałek z pozostawioną pośrodku niedbale wykrojoną naroślą. Artur zrozumiał chyba to samo, co ja, gdyż zaraz dołączył do mnie i pomógł mi dopasowywać kawałki układanki – kawałki, które osobno wydawały się pozbawione sensu i dopiero odpowiednio ułożone w całość ukazywały prawdziwy obraz.

Skrzypienie nożyc ustało gdy Brita spojrzała przed siebie z rozjaśnioną twarzą.

– Coś podobnego... – mruknął guślarz patrząc na to, co pozostawiliśmy na ścianie.

Obraz przedstawiał rzeczny brzeg; porośnięty sitowiem, z zagajnikiem w oddali po drugiej stronie i kamieniem wystającym pośrodku wody.

– Znacie to miejsce, guślarzu? – spytał Artur. – Czy to przedstawia coś, co jest tu blisko?

Mężczyzna pokiwał głową. Z przestrachem spojrzał na Britę, która poruszyła się na swoim siedzeniu. Chwyciła za jedną z wycinanek i umieściła ją na ścianie. Nad kamieniem zawisł obrazek, który przedstawiał pokraczną postać.

– Podmieniec chce nam przekazać gdzie szukać jego matki – orzekł guślarz. – Musimy go teraz tam zabrać.

– Nie! – zawołał Artur donośnie, gdyż w tym samym czasie Brita wtuliła się w kąt ściany wystraszona.

Ilia przestrzegał nas przed pochopnymi osądami ludzi, którzy dziwacznie się zachowywali. Zbyt często bez pomyślunku skazywani na wygnanie czy śmierć. Ich los pieczętował ludzki strach przed nieznanym i zrzucanie odmienności na karby działań potworów. Tymczasem w zachodnich miastach lekarze na uniwersytetach badali umysły skrzywdzonych, porównywali wyniki z zapiskami czasów starożytnych i dochodzili do wspólnych wniosków, że otarcie się o śmierć na zawsze i głęboko zmienia ludzki umysł.

– To może nie być podmieniec – wyjaśniłem. – Mówiliście, że dziecko zaginęło nad rzeką, a potem wróciło. Sama wydostało się z rąk potwora, pewno o mało co nie utonęła. Na jej miejscu też byście bali się kąpieli, a uścisk przypominał ścisk rąk, które chciały wciągnąć ją pod wodę.

W pierwszej chwili do matki i guślarza nie dotarło znaczenie naszych słów. Artur spróbował inaczej:

– Wasza córka nie została zamieniona z dzieckiem dziwożony, potwór odmienił tylko jej umysł.

– Chcecie powiedzieć, panie, że to wciąż moje dziecko? Tylko głupsze?

– Zniknie potwór, zniknie problem – stwierdził guślarz.

Opowiadania SlavyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz