CICHA

4 2 0
                                    


czerwiec1793

Ktoś załomotał w drzwi kuchenne Białego Wrzosowiska. Walił pięścią tak długo i mocno, aż zdenerwowani nie rzuciliśmy sztućców na stół i nie poderwaliśmy się, by otworzyć. Wyprzedziłem starą kucharkę, Sofię, w drodze ku klamce. Kolacja stygła mi na stole, gdy stanąłem twarzą w twarz z młodzianem podobnie jak ja – około siedemnastoletnim. W spracowanej mimo młodego wieku dłoni trzymał uzdę końską przypiętą do silnego, zbrudzonego podróżą wierzchowca. Ramiona chłopaka nosiły przydużą koszulę, do piersi przyciskał on kapelusz.

– Szczęść Boże? – zagaił.

– Mamy przykazane, by odprawiać każdego wędrownego sprzedawcę, który się tu zjawi – ostrzegłem. Głupio, mogłem wszak dostrzec od razu, że wędrowiec jest biedny jak mysz kościelna i nie przyszedł z zamiarem handlowania.

Po prawdzie jednak, odprawialiśmy prawie każdego nieznajomego, zgodnie z tym co rozkazał pan hrabia i z przyzwyczajenia natychmiastową odmową witaliśmy podróżnych. Nie mieli czego tu szukać wędrowni grajkowie, misjonarze, trupy teatralne, żebracy, bezdomni ani podróżnicy. Jedynym wyjątkiem byli ci, których do magnackiego dworu przywiodły pogłoski o tym młodym szlachcicu, który nie odmawiał dręczonym przez zmory, beboki i topielice.

– Wybaczcie najście. Powiedziano mi, że znajdę tu pomoc.

– Zależy jaką – odezwała się Lisa, jedna z pokojówek która jadła z nami późną kolację, a podeszła teraz do ościeży. – Rąk do pracy mamy nadto.

Młodzian przycisnął czapkę mocniej do piersi i wyjaśnił:

– Matka mnie wysłała, bym poszukał pana Jaszczewskiego. Młodszego, kazała powiedzieć. Podobno on równie skuteczny, co guślarz, a i lepszy bywa. Prawda to? Dobrze trafiłem?

Wprowadziłem chłopaka do środka i usadziłem na swoim miejscu przy stole. Większość moich współpracowników popatrzyła na mnie ze złością. Nie podobało im się to, jak rządzę się we dworze. Ja miałem jednak protekcję Artura i taka drobna niesubordynacja jak podzielenie się posiłkiem z przyjezdnym uchodziła mi płazem.

– Pan Artur odpoczywa po podróży. Dziś ci nie pomoże, ale wyruszy skoro tylko poczuje się lepiej. Posil się i opowiedz wszystko, co się dzieje.

– Czcigodny pan nie stary aby? Nie schorowany? – zapytał, nim chwycił łyżkę.

Uśmiechnąłem się, a kilkoro parobków parsknęło w swoje talerze. Zaprzeczyłem, jakoby Artur miał być starcem, lecz nie zdradziłem jeszcze, że dorównywaliśmy mu ilością wiosen. Nie chciałem, by jego nadzieję na pomoc zgasił powiew zwątpienia w skuteczność Jaszczewskiego, którego wciąż czasem wołano gołowąsem. Dopiero, gdy miał okazję pokazać, co potrafi, niedowiarkom rzedły miny. Po czasie plotka o wprawnym łowcy rozniosła się na okolicę i przez to podejmowaliśmy w kuchni takich gości jak Emil Seidel. Chłopak właśnie tak się przedstawił i opowiedział z czym przyszedł. Obiecałem wszystko przekazać młodszemu panu Jaszczewskiemu. Mieliśmy zjawić się w jego wsi jeśli tylko Artur uzna to za zasadne. Nie powiedziałem tego Emilowi, ale nie było jeszcze sytuacji, w której mój przyjaciel nie uznałby za zasadne udzielić komuś pomocy.

Ruszyliśmy następnego dnia we wskazane miejsce.

– Czyli co, polujemy teraz na dziecko? – zapytał Artur, gdy byliśmy w drodze, gdyż decyzję o wyjeździe podjął zanim usłyszał szczegóły. – Nie przesłyszałeś się aby?

– Pytałem po tysiąckroć – przyrzekłem. – Jak nic, młody pan Seidel się uparł, że trzeba dziewczę schwytać, ukatrupić i w domostwach zapanuje spokój.

Opowiadania SlavyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz