ROZDZIAŁ 16

69 15 149
                                    

Ilość wyrazów: 2172

⛔: dużo przemocy, kryzys bezdomności

MEDIA: Sibylle Baier – "I Lost Something in the Hills" (przez pomyłkę dałam tę piosenkę do poprzedniego rozdziału, ale tutaj pasuje znacznie bardziej ;) 

Sasza pociągnął z gwinta resztkę nalewki, którą profilaktycznie zabrał z biura. Zamierzał się znieczulić jeszcze podczas działania hormonu nagrody. Później zostanie mu już tylko upijanie się na smutno. I znowu przed oczami zobaczy rozerwane ciała, o których trzeba zrobić materiał jeszcze przed zamachem. I ten głos Tamerlana w słuchawce. Rozmawiali o kotkach.

Poznać kogoś, zacząć o kimś myśleć, śmiać się z kimś, rozumieć go... a potem „bum" i go nie ma, a ty musisz setkom milionów ludzi powiedzieć, że to „bum" to tak naprawdę sztuczne ognie w sylwestra. To nic, że do końca roku jeszcze trzy miesiące. Jeśli wszyscy będą dookoła powtarzać, że sylwester jest dzisiaj, ludzie pomyślą, że tak jest. Ot, uroki komunikowania masowego. – Sasza wpadł w melancholię, która w pracy dopadała go rzadko, ale zdarzała się jednak przy szczególnych okazjach.

Te myśli, powracające przy ciężkich tematach, należało od siebie oddalać. Zanim je utrącił kolejnym łykiem nalewki i papierosem, zastanowił się jeszcze, czy biblijna Ewa nie była przez przypadek pierwszą dziennikarką newsową. 

Wąż zatrudnił ją w telewizji. W przerwie na lunch zeżarła komuś z lodówki jabłko i już nic nie wyglądało tak jak kiedyś. Nie dość, że świadomość wszystkiego bolała, to jeszcze Ewa przypłaciła swoje zachowanie całym życiem dyżuru w kuchni. Sasza by tego nie wytrzymał.

— Żenia, jedziemy na Dworzec Wschodni łapać tych kombatantów do materiału. Idź do całodobowego, kup dla nich flaszkę, właściwie możesz też przynieść jedną dla nas, i w sumie możesz nam przynieść więcej kawy.

Zrobili zrzutę i Żenia poszła, z pokorą (jeszcze) znosząc swój los.

Wróciła objuczona tobołami.

— Kupiłam też wodę mineralną.

Sasza obejrzał butelkę. Dużymi czerwonymi literami było napisane niskosodowa. Zastanowił się, czy skoro to tak podkreślają, to człowiek powinien mieć wrażenie, że wybrał zdrową, dobrą dla siebie wodę. Zawsze mu się wydawało, że sód był ważnym pierwiastkiem i chyba wysokosodowa byłaby lepsza.

A kij w dupę tym wszystkim marketingowym wciskaczom szajsu. Robią człowieka w balona. Już trudno się połapać, czy ma być niskosodowa, czy wysokosodowa, wiadomo tylko, że skoro jest napisane dużymi czerwonymi literami, to znaczy, że to najwyraźniej ważne i trzeba kupić – pomyślał.

Reporterzy chodzili sobie po dworcu i marzli, bo na wszystkich terminalach na całym świecie jakimś cudem zawsze było zimno. Rozglądali się za starymi bezdomnymi (a przynajmniej odpowiednio wyniszczonymi i wyglądającymi na dwadzieścia lat starszych), którzy by mogli do kamery opowiedzieć historyjki o pobycie na terytorium Polski po Drugiej Wojnie. 

Było to zadanie o tyle wdzięczne i proste, że nie trzeba pisać scenariusza, bo na sam widok kamery ludzie mieli w zwyczaju opowiadać wszystko, co wydawało im się, że reporter sobie życzył, a na widok butelki alkoholu czy złotej monety robili to z bardzo dużym przekonaniem i nawet potrafili się rozpłakać.

— Może tu, kierowniku. Będzie dobrze wyglądał w kadrze.

Nie mogli powiedzieć Blondynie, że z lenistwa nakręcą dziadów na Dworcu Wschodnim, zamiast szukać prawdziwych kombatantów i urabiać ich długą rozmową, żeby powiedzieli to, co trzeba, albo przynajmniej wydusili z siebie to, co można by było zmontować. Wózek i dość przyzwoite ubranie kloszarda wskazanego przez Iwana zdecydowanie kwalifikowało go do zostania bohaterem reportażu. Wyglądał na objętego programem Dbamy o Inwalidów Wojennych mieszkańca zakładu opieki dla zasłużonych.

Porwanie na planecie Z | ZOSTAŁA WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz