1. der Vorhang geht auf

58 14 148
                                    

— Lorelai, kochanie! Wyglądasz jak trup, co ci się stało? Gdzie się podziewa ten twój śliczny uśmiech?

Leda, z podkrążonymi nieznacznie oczami i ziemistą cerą strzeliła szybkim, przesadzonym grymasem, jednak w oczach igrały jej ogniki ironii, wyznacznik niezgorszego nastroju. Otworzyła ciężkie drewniane drzwi szerzej, po czym wyszła za próg. Zgrabnie ominęła stojący w nim wózek inwalidzki, żeby móc ostrożnie wjechać nim do środka i tym samym wprowadzić do wnętrza swoją najdroższą przyjaciółkę, która niestety bez takowego osprzętu nie byłaby w stanie się poruszać, ze względu na daleko posuniętą atrofię mięśni nóg.

— Tam, gdzie ty zapodziałaś moje pierwsze imię, Odetto — mruknęła, przejeżdżając z drugą kobietą przez próg.

Niestety, układ jej zabytkowego już domu, jego wysokie progi i względnie wąskie korytarze nie sprzyjały poruszaniu się inaczej, jak tylko na sprawnych kończynach.

— Och, ale co ja poradzę, że jest takie ładne?

Leda też jest. Pamiętasz jeszcze mojego ojca, był estetą do granic możliwości.

Odetta kiwnęła głową w udawanym zamyśleniu, kiedy obie kierowały się w stronę przestronnego, urządzonego w odcieniach zieleni saloniku, w którym zwykły razem przesiadywać. Mijały kolejne stare drzwi, nieliczne zdjęcia i liczniejsze portrety Lorenzów z dawnych lat, nieraz też jakieś antyczne bibeloty, służące jedynie za zbieracze kurzu.

— Twoja mama zawsze mówiła, że lubił ładne rzeczy, ale średniej urody kobiety i stąd jej się poszczęściło. Trochę brutalne podejście, nawet jak na tak atrakcyjnego blondyna z arystokratycznym rodowodem, ale wyjaśnia to, skąd w tym domu wzięły się kolekcje motyli i te fajne lustereczka na każdym kroku.

— Przestań mówić o moim ojcu jako o atrakcyjnym. To niesmaczne, równie dobrze mógłby być twoim ojcem.

— Ale, na całe szczęście, nie jest! — Odetta zaśmiała się; słodki, perlisty dźwięk doskonale pasujący do kojącego zapachu sosnowych igieł, który zdawał się podążać za dziewczyną. — Mogę chyba troszkę powzdychać, przecież nic ponad to nie zrobię, a do złotych włosów mam słabość i dobrze to wiesz.

— Następnym razem radzisz sobie z tymi korytarzami sama. Jesteś niemożliwa.

— A jednak patrz, jeszcze mi się nie zdarzyło samemu się z nimi mordować.

— Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. Nie znasz dnia ani godziny — rzuciła Leda, na moment zatrzymując wózek, żeby możliwe było swobodne otworzenie skrzydeł drzwi salonowych.

— Słaba z ciebie psycholożka, skoro już na wejściu grozisz biednej kalece. Nie dość, że polio wzięło mi się za nogi, to jeszcze moja droga Lorelai bierze się za moje słabe serce! I do tego wygląda jak truchło, a okoliczności swojej śmierci to już nie łaska wyjaśnić. — Odgarnęła za ucho kilka czarnych loków, ściągniętych luźno w niski kucyk butelkowozieloną wstążką, pasującą kolorystycznie do ciemnego swetra i spódnicy w barwie gorzkiej czekolady. — Będę obstawiać. Wzdychasz do kogoś nocami albo ukrywasz przede mną, że jesteś upiorem.

Jej towarzyszka zdążyła wprowadzić ją do saloniku, z wyćwiczoną sprawnością ustawiając ją obok stolika, na którym leżała pojedyncza biała popielniczka, zapalniczka i ozdobna papierośnica z polerowanego mosiądzu, kolejny spadek po szanownym panu Lorenz. Kiedy Leda na powrót zamykała za nimi drzwi – dziwny nawyk, ni mniej, ni więcej – ona zdążyła wyciągnąć jedną z białych, tytoniowych zwitek z pudełka, wsunąć jej końcówkę w umalowane usta i podpalić drugi kraniec. Pierwsze wydmuchnięcie dymu w powietrze zgrało się akurat z zajęciem przez jej przyjaciółkę miejsca na zielonym fotelu po drugiej stronie blatu.

DIE LEERE ERINNERUNG [PL] | short storyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz