Prolog

184 10 2
                                    

Dom stał się jedynie miejscem do spania. Skończyły się wygłupy. Umilkły rozmowy i śmiechy. Wielkimi krokami zbliżał się początek końca, ale nikt z nich jeszcze tego nie wiedział.

Kobieta stawiała bezszelestne kroki na trawie pokrytej rosą, jej stopy były bose i brudne. Poruszała się cicho – ze zręcznością godną drapieżnika polującego na nową zdobycz.

Zmierzała w stronę niewielkiej, drewnianej chatki zbitej w prowizoryczny sposób. Już kiedyś tu była... ale tym razem nie czuła nic. Zero sentymentu, ani nawet szczęścia.

Niewielki dom był w widocznie słabym stanie. Miejscami odpadały deski i dach nie był już taki jak kiedyś, ale wciąż nadawał się do spokojnego życia.

Blondynka nabrała powietrza do płuc, analizując, co robią jej ofiary. Wyczuła tylko jednego z nich. Człowieka, którego darzyła kiedyś szacunkiem, ale i równie dużą nienawiścią.

Kobieta nie zastanawiała się specjalnie długo nad planem. Jeden przeciwnik to dla niej pestka.

Wyszła zza zasłony krzewów na rozwidloną polanę.

W jej mózgu nie było już miejsca na sentymenty. Postęp przemiany uczynił z niej ludzką powłokę, pustą w środku wyprutą z uczuć, pozbawioną strachu i człowieczych zachowań.

Nie spieszyła się z wykonaniem wyroku. Szybko pokochała woń świeżej krwi ofiar, na które polowała. Ten zapach miał w sobie coś, co budziło w niej dzikie instynkty.

Dostała się do środka otwartym na oścież oknem. Śmiesznie małe pomieszczenie, stanowiło pokój, kuchnię i sypialnię razem wziętą. Było tam tak klaustrofobicznie ciasno, że w chwili skoku musiała przewidzieć miejsce, w którym wyląduje.

Chatka nie miała żadnych zasłon, ani większych udogodnień. Oni zawsze dbali tylko o podstawowe wyposażenie takie jak łóżko, toaleta, czysta woda i świeże jedzenie. Nie spędzali tam na tyle dużo czasu, by zależało im na wyjątkowym wystroju. Byli osobami, które wiecznie szukały tylko przygód i gonili za okazją.

Kiedyś, jak jeszcze ich drużyna znajdowała się w komplecie, zajmowali się rabunkami. Nie kradli błahostek, zależało im na pieniądzach, na złocie i drogocennych świecidełkach. Ich celem padały osobistości takie jak: królowie, wysoko postawione osoby, lub po prostu bardzo majętni ludzie.

Łupili również artefakty, które okazały się rozsiane po całym wszechświecie. Było ich bardzo wiele. Na tyle dużo, że kiedy ich drużyna po raz ostatni tu była, musiała rozdzielić relikty przeszłości między siebie. Tamten dzień miał okazać się ich końcem, ale i nowym początkiem dla każdego z nich. Wszyscy podjęli decyzję, musieli. Nikt prócz niego nie chciał tutaj zostać... Wspomnienia i wyrzeczenia za bardzo ich uwierały gdzieś wewnątrz. To sprawiło, że żaden z nich nie zgodził się ciągnąć tego dalej. Został tylko on.

Dziewczyna bezszelestnie podeszła do brązowej, wytartej przez czas kanapy, na której leżał brunet. Mężczyzna przykryty jakimś starym, połatanym kocem. Miał dużo ran, co świadczyło, że okaże się jeszcze mniejszym zagrożeniem, niż myślała.

Wyjęła zza pasa spodni mały, fioletowy sztylet. Wystarczy lekkie dotknięcie, by poważnie się nim skaleczyć. Skórzana, wypukła rękojeść świetnie leżała w dłoni. Na bladej pokaleczonej twarzy dziewczyny pojawił się psychopatyczny uśmieszek. Przygryzła sine, spierzchnięte wargi i przymierzyła się do ataku. Wybrała za cel jego kolano. Powąchała po raz ostatni krew. Pochyliła się, ścisnęła broń i z całej siły wbiła mu ją w lewe kolano. Ostrze momentalnie przebiło się przez skórę i naruszyło strukturę kości. Było to wyczuwalne zarówno w momencie wbicia, jak i wyciągnięcia sztyletu. Mężczyzna w jednej chwili wyskoczył z łóżka, zakrwawiając wszystko wokół.

– KURWA MAĆ! – Wrzasnął.

Podniósł wzrok, kiedy był już na ziemi, nie widział jednak nikogo. Czuł pulsujący i rozrywający ból, który zajął jego kolano. Krwotok wyglądał poważnie. Ranny szybko sięgnął po pierwszy pistolet, który znajdował się pod łóżkiem. Krwawiąca rana była jego najmniejszym problemem.

Próbował przeanalizować wzrokiem całe pomieszczenie i widok za oknem, ale miał za małe pole manewru. Czuł się jak zaszczute zwierzę w klatce. Tętno w jego żyłach osiągało niemożliwe ciśnienie. Sytuacji nie ratował wcale fakt, że musiał stoczyć walkę ze śmiercią sam na sam.

– Nie bądź pizdą. – Rozglądał się wokół siebie, krzycząc. – Wyłaź i załatw to honorowo!

Śmierć nad BrighstoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz