Rozdział II: Krew, pot i kamień

99 12 3
                                    

- Widzisz to Harry Potterze?

Lord Voldemort podążył za Harrym, prawie niezauważalnie szybko i cicho, jakby był bardziej zjawą niż człowiekiem.

Jednak zimna ręka Czarnego Pana nigdy nie opuściła twarzy Harry'ego. Uścisk Voldemorta zacieśnił się jeszcze bardziej, gdy podniósł szczękę Harry'ego do góry, zmuszając go do spojrzenia w niebo. Usłyszał głos Czarnego Pana przy swoim uchu, jego ton był łagodny, a oddech zimny.

- Czy widzisz gwiazdy, jak błyszczą w moim imieniu? Jak niebiosa noszą mój znak, jak ta wielka konstelacja spoczywa nad zamkiem niczym zaszczytna, niebiańska korona? Jak zarumienione niebo zapowiada nowy świt, lepszy świt... Mój świt... Widzisz, Harry?

Druga ręka Czarnego Pana spoczywała delikatnie na jego ramieniu, co kontrastowało z ostrymi paznokciami, które praktycznie przebijały skórę na jego twarzy. Harry widział to, Mroczny Znak nad Hogwartem - kule światła, które błyszczały i mieniły się nienaturalnym szmaragdowym odcieniem. Słońce dopiero wchodziło, sprawiając, że niebo na wschodzie krwawiło karmazynowo w granat nocy.

Ale Harry nie mógł mówić. Jego gardło było zbyt suche, jego umysł zbyt roztrzęsiony. Nawet gdyby mógł uformować słowa, pozostałby cicho. Bo co mógłby powiedzieć?

Co mógłby powiedzieć?

Drżąca ręka Harry'ego unosiła się nad kieszenią szaty, jakby wciąż próbował sięgnąć po różdżkę i walczyć. Nie zrobił tego. Był otoczony przez śmierciożerców; sam Czarny Pan był owinięty wokół jego pleców niczym wąż. Nie było nadziei.

Voldemort zaśmiał się z jego milczenia. - Zapamiętaj to - wyszeptał. Jego lodowaty oddech sprawił, że włosy na karku Harry'ego stanęły dęba, a serce zamarło.

- Pożegnaj się z niebem, Harry Potterze...

Błyszczące gwiazdy przygasły.

Kolana Harry'ego ugięły się, a jego wzrok się rozmył. Wokół niego rozbrzmiał okrutny, sadystyczny śmiech, ale był dziwny i zniekształcony, abstrakcyjny chór wesołości w ogromnej i pustej komnacie.

Pochłonęła go ciemność.

~~~


B

yło ciemno.

Harry usiadł na lodowatej podłodze, oparty plecami o ścianę z kamienia. Bolało go całe ciało. Gdy próbował podnieść podbródek, jego szyja zawyła w proteście, a mięśnie skurczyły się w palącym bólu.

Jego nadgarstki.

Oczy Harry'ego otworzyły się, gdy ogarnęła go pełna świadomość. Jego nadgarstki, jego nadgarstki miał skute nad głową ciężkimi, żelaznymi kajdanami. W panice pociągnął je w dół, tylko po to, by spotkać się z gryzącym ukłuciem metalu wbijającego się w skórę.

Zrobił gwałtowny wydech. Jego sapnięcie odbiło się echem w przestrzeni, która, jak sobie teraz uświadomił, była dużą celą.

Znajome miejsce...

Oczy Harry'ego zwęziły się, gdy przyjrzał się podłodze, ścianom, wysokim, metalowym prętom... I dotarło do niego, gdzie jest.

Posiadłość Malfoy'ów.

Harry stłumił żółć, która chciała wpełznąć mu do gardła. Jego usta były przeraźliwie suche. Przejechał językiem po spierzchniętych wargach i było to jak papier ścierny przesuwający się po zużytym węglu. Jego gardło bolało, gdy przełykał ślinę.

No GloryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz