Przyjemne wyjazdy zaczynają się pd znalezienia szczęśliwego grosza, nieprzyjemne – od zgubienia sztucznej szczęki.
Wystarczyło, żeby dziadek się do nas wyszczerzył, żebyśmy naraz rzucili się do poszukiwań – mama, Ania i ja. Widok jego bezzębnych, wysuszonych dziąseł nie należał do tych, obok których ktokolwiek chciałby się obudzić w kajucie.
Dziadek Jacek niewyraźnie biadolił o tym, że nie będzie mógł jeść ryb – planował przecież złowić tyle dorodnych sztuk szczupaków, sandaczy, okoni i karasi (a może nawet sum by się trafił!), a my szperaliśmy w kambuzie, kabinach sypialnianych i sanitarnych, schowkach w stole, kokpicie i pod siedzeniami. Ania weszła nawet na maszt – chociaż bardzo prawdopodobne, że zrobiła to tylko po to, żeby zaszpanować chłopakom, których zobaczyła na pomoście.
– No nic. Musimy wypływać – stwierdziła po kilku godzinach mama, co wywołało szereg protestów ze strony dziadka. Bo co będzie jadł? Kleik i basta? Gerberki dla niemowląt?
Jednak mama tylko przewróciła oczami, a potem otworzyła lodówkę, wskazując na jogurty Bakomy, mielone i sardynki Kirkland.
– Czy do zjedzenia tego naprawdę potrzeba zębów?
Dziadek mamrotał coś jeszcze przez chwilę, ale w końcu wypłynęliśmy.
Uśmiechnąłem się, gdy wypływaliśmy na Śniardwy, czując, jak wiatr mierzwi mi włosy i słysząc nad głową skrzek mew.
Na tegoroczny wyjazd czekałem, od kiedy tylko zrobiłem patent żeglarski. Lubiłem manewrować sterem, wyczuwając subtelne zmiany kierunku wiatru i krzyczeć załodze „do zwrotu przez sztag” i „do zwrotu przez rufę”, płynąć slalomemm pomiędzy łodziami. A przede wszystkim chciałem, żeby Ania, mama i dziadek zobaczyli, czego nauczyłem się na ostatnich kilku obozach.
Chciałem pokazać im, co to znaczy szusować, przecinając fale na przechyle bocznym, przeciwstawiając się dryfom i przypatrując się spienionemu kilwaterowi pozostawianemu przez łódkę.
Obsadziłem mamę przy foksztagu, a Anię przy grotszocie, bo dziadek ciągle tylko narzekał i narzekał, więc nawet nie próbowałem przekonać go do zrobienia czegoś konstruktywnego.
Zaciskałem usta, żeby mu nie powiedzieć, żeby się zamknął.
– Oby do jutra mu minęło – powiedziała mama, ściągając foka i kręcąc głową.
Zarzuciliśmy kotwicę w pobliżu dzikiej plaży na wyspie pajęczej. Ania rozpaliła ognisko, korzystając z dziwnej techniki pocierania patyków, krzesiwa czy jakiegoś innego szamańskiego sposobu, którego nauczyła się na wyjeździe harcerskim.
Kiedy graliśmy szanty, obserwując dym i iskry wypluwane przez płomienie przecinające czerń nieba, dziadek siedział przygarbiony z założonymi rękami.
– On tak już czasem ma – powiedziała mama. – Wkurza mnie dziad jak cholera, ale Boże, on miał też cholernie ciężkie życie.
Postanowiłem więc, że na te kilka wieczorów stanę się organizacją charytatywną. Pierwszego dnia przygotowałem mu sardynki, okryłem kocem i poklepałem po ramieniu, chociaż miałem wrażenie, że jeżeli sytuacja się nie zmieni, to w końcu uduszę go gołymi rękami.
Z wysysaniem beztroskiej atmosfery z naszego wyjazdu radził sobie znakomicie – bez sztucznej szczęki.
Drugiego dnia już z nami śpiewał, cicho i niewyraźnie. Trzeciego trochę głośniej. Czwartego z werwą ściągał liny i się śmiał, naprawdę się śmiał, a jego bezzębny uśmiech mimo groteskowego wyglądu sprawiał, że mnie też automatycznie unosiły się kąciki ust.
Piątego dnia o świcie obudziło mnie silne szurnięcie suwklapy. Spałem na dziobie. Kiedy tylko otworzyłem oczy, dostrzegłem, jak dziadek Jacek gramoli się na pokład.
Wyczuwając balans kołyszącej się żaglówki, poszedłem za nim na palcach. Stanąłem na najniższym, drewnianym schodku i wyjrzałem na zewnątrz. Dziadek siedział na lewej burcie, siłując się z elementem konstrukcji wędki.
– Niech to szlag! – powiedział, a ja z wrażenia aż się cofnąłem, spadając z łoskotem podwyższenia i obijając się o złożony stół.
Bo dziadek Jacek powiedział „niech to szlag” całkiem wyraźnie.
I błysnęły mi jego zęby.
Dziadek nachylił się do wnętrza statku, kiedy stęknąłem, zaciskając zęby. Spojrzałem na niego, marszcząc brwi.
– Kiedy ją znalazłeś? – zapytałem, a on się skulił. – Czy ty w ogóle ją zgubiłeś?
Dziadek nie odpowiedział.
Wieczorem przy ognisku sam wziął sobie koc i podpiekł złowionego, oporządzonego sandacza na ognisku. Nie śpiewał z nami.
Jadł w ciemności – sam ze swoją sztuczną szczęką.
CZYTASZ
Wyzwania pisarskie
SachbücherWyzwania pisarskie dla osób bardziej i mniej doświadczonych. [A także w moim wykonaniu. Do której z tych grup się zaliczam? Dobre pytanie!]