The Storm

5 1 0
                                    

Pochylam się i kładę dłonie na kolanach, aby się podeprzeć, gdy próbuję zaczerpnąć powietrza

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Pochylam się i kładę dłonie na kolanach, aby się podeprzeć, gdy próbuję zaczerpnąć powietrza. Na oko jestem siedem mil od akademika.

Mięśnie mnie pieką, a nogi bolą, gdy wchodzę do małej wioski. Opadam na ławkę, a brak jedzenia w moim organizmie powoduje zawroty głowy.

Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że siedzę obok starego czarnego kota z siwymi plamkami na futrze.

- Hej. - Szepczę, wyciągając rękę, aby go pogłaskać. Krople deszczu kąpią z nieba i spływają po mojej twarzy, gdy ja i kot siedzimy w ciszy obok siebie.

- Misio? - Starsza kobieta woła z drzwi budynku.

- Ojej, przepraszam. - Mówię, zabierając rękę z grzbietu zwierzaka, w strachu, że kobieta może nie życzy sobie, aby ktoś obcy go głaskał.

- To nic takiego, kochanie. - Zapewnia. - Po prostu nadchodzi burza i chcę, aby wszystkie zwierzęta były nakarmione i zamknięte w swoich klatkach, nim się rozpocznie.

- Och, prowadzi pani schronisko? - Pytam po przeczytaniu tabliczki zdobiącej front budynku. - Jeśli pani chce, mogłabym pomóc przy zwierzętach. Byłam kiedyś wolontariuszem w schronisku. - Uśmiecham się.

Kobieta zgadza się mi pomóc, po tym jak ją o to błagałam, nie chcąc wracać do akademika i pozostać że swoimi myślami.

- Piękny naszyjnik. - Komplementuje mnie kobieta, gdy wchodzimy do środka.

- Dziękuję. - Odpowiadam, dotykając wisiorek.

- Gdzie go kupiłaś? Jestem pewna, że mojej wnuczce również by się spodobał. - Pyta, kładąc czarnego kotka na ziemi.

- Naprawdę mi przykro, ale nie wiem, to był prezent. - Odpowiadam, źle się czujac z myślą, że nie mogę jej odpowiedzieć.

- Od kogoś wyjątkowego? - Mruga do mnie.

- Tak, to ktoś naprawdę wyjątkowy. - Potwierdzam.

- Ach, te młodzieńcze miłości. - Wzdycha tęskno.

Czuję się, jakbym ją oszukiwała, ponieważ nigdy nie byłam zakochana.

Przygotowując posiłek dla każdego zwierzaka, spędzamy około godzinę, ponieważ każdy ma indywidualną dietę i leki. Obserwuję je, kiedy wszystkie tak uroczo wymykają się, gdy prowadzimy je do właściwych misek.

- Zwykle robi pani to wszystko sama? - Pytam, sprzątając brudną budę, będąc zdezorientowaną, jak ta starsza kobiecina może to wszystko robić codziennie bez żadnej pomocy.

- Niedawno miałam tutaj wolontariuszkę, która naprawdę mi pomagała, ale dostała propozycję innej pracy i od tamtego czasu jej nie widziałam.

- Cóż, mogę zgłosić się na ochotnika. - Mówię, czując się źle z tym, że jest w tym całkiem sama. - Właśnie przeprowadziłam się do Willow Hall. Nie jestem pewna, jakie są zasady opuszczania akademii, ale na pewno na weekendy mogę być wolontariuszką.

- O rany, nie mogłabym cię prosić, abyś przyjeżdżała tu codziennie, przebywając tak długą trasę. Zobaczę jeszcze, co mogę zaoferować w zamian za twoją pomoc. - Mówi i sięga po torebkę.

- Och, niech pani tego nie robi. - Śmieję się delikatnie, uderzając ręką wypełnioną dwudziestofuntowym banktonem, który mi daje. - Naprawdę nie ma problemu. Znacznie bardziej cieszy mnie przyjście tutaj, niż siedzenie i nic nie robienie cały dzień. - Zapewniam ją.

- No cóż, jeśli jesteś pewna. - Posyła mi ciepły uśmiech.

Jestem tam jeszcze przez trzy godziny, podczas których sprzątamy wszystkie budy i umieszczamy w nich przestraszobe zwierzęta z kocami i przysmakami, gdy na zewnątrz szaleje burza.

Nadchodzi czwarta po południu, kiedy stwierdzam, że pora wracać.

- Jesteś pewna, że chcesz teraz iść? - Pyta zmartwiona kobieta.

- Tak, niech pani się nie martwi. - Zapewniam, wychodząc na ostry deszcz.

Przekonałam ją, że zadzwoniłam do znajomego, aby mnie odwiózł, ale prawda jest taka, że nie mam przy sobie telefonu, a już na pewno nie przyjaciół.

Bieg powrotny pomoże mi spalić trochę więcej kalorii, jednocześnie dając mi więcej czasu na mentalne przygotowanie się na spotkanie moich współlokatorów.

Chwilę rozciągam nogi, idąc, po czym biegnę sprintem odosobnioną wiejską drogą  prowadzącą do akademika. Ciemne, już listopadowe niebo w połączeniu z deszczem, spływającym mi po twarzy, sprawia, że muszę się zatrzymać, aby móc ocenić, dokąd zmierzam.

Rozgladam się, zdając siebie sprawę, że nie znam drogi, na której jestem. Jęczę, wiedząc, że się zgubiłam. I tak jest do czasu, gdy zauważam wystający z lasu znak z napisem „Ścieżka przyrodnicza, pięć mil do Willow Road”.

Z nadzieją, że wysokie drzewa osłonią mnie przed ulewne deszczem, biegnę szlakiem. Wiele razy prawie poślizgnęłam się na błotnistej ziemi, gdy przemierzałam ciemną ścieżkę, aż w końcu dotarłam do końca, a moje płuca wolały o dostęp do większ jest ilości powietrza.

Wychodzę z lasu i zauważam drogę, którą pierwotnie szłam. Wzdycham z ulgą, wiedząc, że do akademii za dziesięć minut. Ale tę ulgę wkrótce zastępuje przerażenie, gdy sięgam po zawieszkę skrzypiec, jak to często robię, i zdaję sobie sprawę, że mój naszyjnik nie jest już bezpiecznie zapięty na mojej szyi.

Gorączkowo rozglądam się wokół stóp, desperacko mając nadzieję, że po prostu się odpiął, ale po pięciu minutach patrzeniu w to samo miejsce, pogodziłam się z faktem, że musiałam upuścić go na tamten części szlaku.

Łzy i deszcz zamazują mi wzrok, gdy moje i tak już wyczerpane ciało odtwarza każdy mój krok. Pamiętam, że bawiłam się nim, czytając słowa ze znaku, więc przynajmniej wiem, że zgubiłam go właśnie wtedy.

Chodzę tam i z powrotem ścieżką wiele razy, na stopach mam pęcherze, moje ciało się trzęsie, a spodenki i przemoczona koszulka nie zapewniają mi ciepła. Za każdym razem, gdy widzę jakiś przedmiot przypominający złoto, przesiewam błoto jak szalona i padam na kolana.

Minęło wiele godzin i jest teraz ciemno, a jedyne, co słychać to bębnienie deszczu.

Płaczę samotnie w środku lasu, moje ubrania są zabłocone, a nogi mam posiniaczone i podrapane, gdy zdaję sobie sprawę, że właśnie straciłam jedyną rzecz, która mi po niej została.

Arcadian [TŁUMACZENIE PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz