W nocy grzmoty walczyły o dominację z błyskami. Wartkie strumienie rozbijały się o klatkę, pryskały mi na twarz, chłodziły ciało. Skuliłem się mocniej, wciskając dłonie pod pachy. Gdyby nie odpływy ściekowe woda z pewnością wezbrałaby na kilka qua i zatopiła poległych uciekinierów. Blask błyskawic co jakiś czas rozświetlał pomieszczenie niczym silny, zimny płomień albo jeden z tych magicznych kryształów. Na przekór zdrowemu rozsądkowi nie pozyskiwano ich z ziemi. Rosły na arbollach, cudacznych drzewach owocujących bezcennymi minerałami.
Wraz z minięciem burzy przyprowadzono nowego oprycha. Niebywale wątły, niski o czarnej, zasłaniającej włosy bandanie i ciemnym, ubrudzony błotem płaszczu.
– Przeklęte nasienie – mruknął jeden, na co drugi splunął na podłogę.
Gdy strażnicy rzucili rzezimieszka, padł niedaleko moich stóp. Grzmotnął czołem o deski, jęknął. Nawet nie drgnąłem, aby mu pomóc. Duff zaczął pytać o Wallę, ale nowy tylko posłał mu kilka niewyraźnych bluzgów i nieco niepewnie się od nas oddalił. Nawet wywalczył miejsce pod ścianą, wyganiając Łachmaniarza Bez Ręki. Tego samego, co zjadł moją owsiankę i potem opowiadał, że złamał ostatniego zęba na kamieniu. Bogowie odpłacili mu za kradzież i łakomstwo, aż niemal się roześmiałem.
Oprócz niego towarzyszył nam Łachmaniarz Z Zębami oraz Łachmaniarz Bez Przydomku. Ten z zębami tak naprawdę ich nie posiadał, choć i tak wyglądał wyględniej od Żaby. Oprócz nich pod ścianami klatki kuliło się kilku innych, ale ani nie znałem ich imion, ani Duar ze swoim pachołkiem jeszcze im nie nadali.
Mnie kiedyś nazywano inaczej. Nie Danny, a Daniel. Siostra w chwilach porównywalnej do furri kherru złości wyzywała mnie od przygłupów i zwracała się do mnie pełnym imieniem. Za to w słodkich momentach, gdy błąkał się na jej ustach uśmiech, chichotała i mówiła – Dan. Pieszczotliwie, krótko, uroczo.
Nasze życie nie należało do najlżejszych. Bez rodziców, których straciliśmy dość młodo, zajmowaliśmy się sobą nawzajem. Siostra zszywała mi pantalony, gotowała zupy, ja za to rąbałem drwa i naprawiałem cieknący dach. Razem łowiliśmy ryby i chodziliśmy nad rzekę prać pościel. Nasze życie choć usłane trudami nie wymieniłbym na nic innego. Nawet pirackie bogactwa, wolność morza czy widok egzotycznych zakątków. Wszystko to bym odrzucił, wzgardził dla Liry, aby tylko do mnie wróciła, abyśmy nie popłynęli do przeklętej zatoczki i nie spotkali handlarzy ludźmi.
Walczyłem. Tylko ja jeden wiem, jak zaciekle walczyłem dla niej, kiedy nas dopadli, kiedy dobierali się do niej, kiedy wrzeszczała moje imię.
Daniel! Proszę! Pomóż!
Nasze życie nie znaczyło dla nich nic więcej, prócz łupu i odrobiny przyjemności.
Los przewrotny jest, ale i sprawiedliwy w swój okrutny sposób, dlatego też wierzyłem, że uda mi się uciec. Musiałem nie tylko wycierpieć za swoje błędy, ale i zemścić się, a tego jeszcze nie zdołałem dokonać. Na liście widniały jeszcze dwa imiona. Romac był jednym z nich.
Metalowy jęk wyrwał mnie z zamyślenia. Przez akustykę miejsca ciężko szło ustalenie, skąd on wybrzmiał. W bezruchu nasłuchiwałem. Kuliłem z brodą opartą na kolanach, twarzą zasłonięta kurtyną rudych kosmyków. Rozejrzałem się, ale ciemności utrudniały odróżnienie jednego opryszka od drugiego. Bledsze kończyny i twarze kontrastowały z masą łachmanów i cieni, ale nie ułatwiały zadania. Kolejny głośniejszy dźwięk wyrwał się ponad szum deszczu uderzanego o kamienie, o deski, o cele.
Nowy więzień garbił się pod jedną ze ścian klatki. Skryte skórzanym płaszczem ramiona poruszały się, dźwięki szurania nasiliły.
– Walla?
CZYTASZ
CÓRA ZDRADY tom I
AçãoZ dedykacją dla mojego brata-Daniela. Gdyby nie on ta historia pewnie nigdy by nie powstała ♥♥♥ Danny zostaje sprzedany przez własnego przyjaciela - Camora, czego wynikiem jest uwięzienie w Areszcie z dwoma kamratami. W ucieczce pomaga im Moira, cór...