20. KWAŚNY UŚMIECH

10 2 12
                                    

Weszliśmy do mesy. Nowa załoga szybko odnalazła wspólny język. Podzielili się w mniejsze grupy; na pijących w ponurym milczeniu, na śpiewających w głos szanty, na żartujących między sobą, na przysypiających nad kuflem piwa. Dlatego też w pomieszczeniu wrzało od głosów próbujących wygrać zapasy na najdonośniejszy ze wszystkich. Do tego w powietrzu walczyły o dominacje zapach potrawki, rumu oraz odór brudu i potu.

W pewnym sensie tęskniłem za wesołą kompanią, tylko ciążył mi widok obcych twarzy, zniechęcał do przyłączenia się do picia, łobuzowania i wymieniania opowieściami. Gdyby był ze mną Keith z pewnością czaszki już stukałyby o stół, a monety dźwięczały o siebie pośród krzyków ekscytacji, wściekłości czy niedowierzenia.

Tysiąc pono. Tyle Keith był winien załodze. Część z wierzycieli już nie żyła, inni z pewnością półżywi i zdesperowani zapomnieli o pożyczkach, a błagali bogów o ratunek. Co nie zmieniło faktu, że gdy wszystko ochłonęło i strach o życie minął, pamięć wróciła. Nie posiadałem tyle złota, nawet połowy, czy nawet drobnej części. Co złupiłem czy dostałem z wydziału z łupów wydałem na informacje o Romacu czy Sennej Selores.

Zabiją go – naszła mnie okrutna myśl, ale zaraz ją odrzuciłem. Ta opcja nie wchodzi w rachubę. On żyje i będzie żyć, a problemem... No cóż problemem możemy zająć się później, gdy już pożegna niewolę i pożeglujemy przed siebie – tak postanowiłem. Nie martwić się na zapas, tylko zająć się bieżącymi przeciwnościami. Szkoda tylko że myśli i tak co i rusz odpływały w niechciane rejony, zbyt mocno przybliżały się do mielizny, gdzie mogłem utknąć, do grożących rozbiciem skał, do śmiercionośnych wirów – mogłem wpaść w nie i nigdy nie wypłynąć.

Moira niechętnie minęła podchmielonych, czerwoniutkich od temperatury i alkoholu korsarzy, i podeszła do Duffa. Ruszyłem za nią.

– Moira. Danny – przywitał się głupek.

– Jak się czujesz? – zapytała i nie zajęła miejsca obok. Nikt tego nie uczynił. Zauważyłem jedynie nieufne spojrzenia bądź parszywe uśmieszki.

– Duff dobrze. Walla zaginęła. – Wyciągnął wyciosaną figurkę przed twarz i dodał: – Duar wierzy. Walla chroni. – Pokręcił głową, jakby sam nie wiedział o czym mówi. Białe włosy zafalowały na boki, opadły na czoło, kontrastując z opalenizną.

– Walla jest bezpieczna – kontynuowała spokojnym, cierpliwym tonem. – A ty powinieneś zażywać zioła. – Wyciągnęła z przewieszonej przez ramię torby zakorkowaną butelkę z mętną, zielonkawą wodą. – Proszę, wypij to teraz.

– Duff nie lubi. – Skrzywił się, co podkreśliło niemądry wyraz twarzy.

– Musisz, bo Walla nie wróci – podeszła mężczyznę, jak dziecko, sprytnym kłamstwem.

– Walla wróci. – Niechętnie odebrał lekarstwo, swoją szansę aby nie oszaleć.

– Zrób to teraz, inaczej ogarnie cię wielki gniew i znowu skrzywdzisz Danniego.

Te słowa zdawały się mieć nad nim ogromną moc, ponieważ bez słowa odkorkował butelkę i powoli zaczął ją opróżniać. Z pewnością smakowała obrzydliwie – świadczyła o tym nietęga mina.

– Duff wdzięczny.

– Ja też będę wdzięczny, jak coś więcej wyciągniesz mi z tej torebusi! – zawołał siedzący przy stoliku obok mężczyzna. Ćwieki na skórzanej kamizelce Hrama lśniły w blasku świec, a pod jasnym wąsem błąkał się obrzydliwy uśmiech. – A najlepiej to spod spódnicy.

Ci co usłyszeli komenatarz dawnego pucybuta zarechotali bezładnym churkiem rozbawienia.

– Ja ci mogę zaraz coś zaserwować – rozpocząłem z łagodnością, na wpół żartem, aby nie zaognić sytuacji, choć w środku wrzałem od gniewu.

CÓRA ZDRADY tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz