Śmierć starał się być na baczności, ignorować wszystko, co czuł, kiedy Życie raz po raz łapała jego dużą dłoń w swoją, tak drobną. Mężczyzna czuł, że traci zmysły.
Wiedział, że to niesprawiedliwe. Kochali się tak bardzo, a nigdy nie mogli być razem. Miał ochotę złapać ją w ramiona, uciec, jakimś cudem ochronić przed tym światem, który był tak okrutny dla ich dwojga.
Życie przypatrywała mu się ukradkiem raz po raz.
Prawie się udało.
Widziała to wtedy w jego oczach. Chciał ją pocałować i gdyby nie ten rowerzysta...
Miała ochotę w coś uderzyć.
Co, jeśli się nie uda? Co, jeżeli Śmierć po tym dniu po prostu odejdzie?
Nie wiedziała, czy jest w stanie to znieść.
To ile razy zabijała się, aby tylko go zobaczyć. Każda śmiertelna rana, paląca trucizna, złamana kość, przetrącony kark... To wszystko bolało, ale znosiła to, jeśli miało oznaczać, że chociaż przez chwile będą blisko.
Badawcze spojrzenie brązowych oczu wyrwało ją z ponurych rozmyślań. Chłopak pociągnął ją lekko za dłoń.
– Gdzie odpłynęłaś?
– Nigdzie, to nieistotne. Bardziej powinno cię obchodzić to, co chcę ci pokazać następne.
– A cóż to takiego? – wymruczał, ten dźwięk był jednym z najprzyjemniejszych, jakie potrafiły opuścić jego gardło. Kochała, kiedy przybierał ten delikatny, chrapliwy ton.
– Tuż za rogiem stoi Tańczący Dom – zdradziła tajemniczo.
– Czym jest tańczący dom? – pociągnął ją za język, wiedząc, że pali się, aby mu wyjaśnić.
– To budynek, który został zaprojektowany tak, aby przypominać kobietę i mężczyznę pogrążonych w romantycznym tańcu – powiedziała cicho. Jej policzki lekko się zaróżowiły, co sprowokowało uśmiech Śmierci.
Była taka niewinna, nawet po tylu eonach na tym świecie.
To było tak, jakby całe zło tego świata nie potrafiło jej splamić.
Degeneracja, którą wywoływał upływ czasu, po prostu jej nie dotykała.
Podążył więc za czarnowłosą kobietą urzeczony. Prawda była taka, że podążyłby za nią na koniec świata tylko po to, aby zobaczyć zwykły, szary kamień, jeśli taka byłaby jej wola.
Stanęli przed budynkiem.
Życie oparła głowę o jego klatkę piersiową, a on objął ją w talii.
– Budynek jest przed nami. Popodziwiałbyś sztukę, jak masz chociaż jeden dzień wolny i możesz – bąknęła, niby niezadowolona z jego braku zainteresowania budowlą.
– Cała sztuka, której potrzebuje, jest w moich ramionach. Nie mam zamiaru marnować nawet momentu na podziwianie czegoś innego – wyszeptał, zanim zdążył ugryźć się w język.
Drobne, kształtne usta uchyliły się lekko w niemym szoku.
Zaklął pod nosem, odsuwając się od niej, ale jej dłonie jak małe imadełka wczepiły się w poły brązowego płaszcza, przyciągając go na powrót do kobiety.
– Nie... Nie wycofuj się.
– Nie możemy.
Uwolniła jedną dłoń i położyła palec na ustach mężczyzny. Jego tęczówki podążały za każdym jej drobnym ruchem, zafascynowane.
– Dzisiaj nigdy się nie wydarzyło i więcej się nie wydarzy. Chociaż przez jeden dzień poudawajmy, że nie jesteś Śmiercią, a ja Życiem. Proszę.
Śmierć ruszył przed siebie, czując jak jego serce znowu przyspiesza. Zabawne, jak szybko przyzwyczajał się do posiadania takowego. Życie była zmuszona, aby go puścić, truchtała za nim, aż go nie dogoniła.
– Przestań. Cokolwiek ze mną robisz, przestań, wiesz, że tak nie wolno – warknął zrozpaczony.
Naprawdę tracił zmysły.
Przez krótki moment zastanawiał się, czy nie przystać na propozycję Życia.
– Co złego stanie się, jeśli przez jeden dzień poudajemy? Czym będzie się to różnić od tego, co już robimy? – zaprotestowała.
Przechodzili koło witryny sklepu z telewizorami. Na każdym z nich wyświetlano wiadomości, ale żadne z nich nie zwróciło uwagi na ich treść.
– Huragan, którego początku jakimś cudem nie zarejestrowano przemieszcza się gwałtownie w kierunku Pragi. Miasta w obrębie stu kilometrów na północ zostały doszczętnie zniszczone. Informacje na temat przetrwałych są niepewne, łączność radiowa została całkowicie przerwana.
CZYTASZ
Historia Życia i Śmierci
RomanceOneshot Siedem Bóstw w siedem dni stworzyło to, co nazywamy światem. Pierwszego dnia światłość, żeby wszelkie stworzenie, które nadejdzie po niej, było widoczne i mogło się grzać w jej blasku, nie zaznając zbytniego chłodu. Drugiego dnia materie ni...