Dotychczas sen stanowił ten element życia, który wionął perspektywą spokoju. Nawet jeśli oczy zamykała z obawą o to, co wydarzyć mogło się pod mentalną nieobecność w świecie doczesnym, nigdy nie żałowała. I bez sennych majaków doznawała regeneracji oraz odpocznienia, koszmary nie nawiedzały jej, a co najwyżej wisiała w próżni.
Wizje odstąpiły, chociaż nie pojmowała, dlaczego. Funkcjonowała cały czas w ten sam sposób. Budziła się, jadła i piła, wędrowała z grupą Kosturów, a gdy nadchodziła pora, kładła się ponownie do snu. Żadnych migren, żadnych zamazujących się obrazów, mroczków lawirujących w głowie ani innych zaburzeń perspektywy.
Przejęła misę z zupą. Cienki rosół zdawał się znajomy. Uniosła misę w dłoniach i przysunęła ją do ust, lecz zanim wargami dotknęła ceramiki, naczynię pękło. Skruszało, rozsypało się niczym piach pustynny, który nie opadał na podłoże ani nie niósł go wiatr. Dłonie poszarzały, jakby w ułamku sekundy przybyło Em kilkadziesiąt lat. Obejrzała skórę, pomarszczoną i pokrytą starczymi plamami, nie pojmowała. Podniosła głowę, zamarła.
Przed nią majaczyła istota skąpana w świetle. Rozejrzała się na boki, zerknęła nawet za siebie, ale wokół znajdowała się wyłącznie światłość. I ona. Harpia, której skrzydła powiodły lekko do góry, gdy rozłożyła je szeroko. Pośród jasności dojrzała plamę. Znów to samo. Biel skąpana krwią, a chociaż nie dojrzała tożsamości istoty, gdyż oblicze jej niknęło pośród blasku, rozumiała ogarniający ją smutek.
Obróciła głowę w kierunku skrzydła, którego pióra od zawsze w pewnym miejscu przybierały definitywnie odmienną barwę. Em podskórnie czuła wylewające się z bezimiennej emocje. Nie był to gniew czy pragnienie walki, nie niosła ona śmierci. Instynkt podpowiadał brunetce rozpacz. Żałość wypełniała harpie serce, którą graniczyła z żałobą.
Wstała, na czymkolwiek przysiadała przed momentem, a potem zbliżyła się do istoty. Bez względu na zmniejszany odcinek oddzielający je od siebie, nie mogła dojrzeć twarzy. Ta pozostawała zamazana, nikła pośród tańczących błysków niczym muszla, którą niby to zbałwanione morze wyrzucało na brzeg, ale jednak niezdecydowane fale zagarniały ją z powrotem. Przyklęknęła, z czujnością wzrok skupiła na skrzydle ozdobionym szkarłatnym kleksem.
– Wielkie nieba – szepnęła zniekształconym głosem.
Opuszkiem musnęła miejsce, które natychmiast przykuło jej uwagę. Brakowało tam piór, zaś cienka błona skrzydła sprawiała wrażenie uszkodzonej. Uniosła głowę, przesunęła spojrzeniem wzdłuż wyblakłej linii wyglądającej niczym blizna. Dopiero teraz ujrzała, że całe skrzydło, a przynajmniej zdecydowana jego większość nie należała do sprawnych. Pióra zdawały się powyginane, powykręcane oraz brudne.
Musnęła jeszcze raz. Tym razem dojrzała drgnięcie całego skrzydła, lekkie cofnięcie i powrót w poprzednie miejsce. Zerknęła w przesłonięte blaskiem oblicze. Nie widziała go, lecz bez tego pojęła żałość wydzierającą z istoty.
– Kto ci to zrobił?
Pytanie brzmiące, jakby Emily mówiła pod wodą, nie padło do końca, gdy sceneria uległa zmianie. Mimo że wciąż klęczała przed anielską harpią, wyczuła deformację przestrzeni za sobą. Obejrzała się przez ramię. Początkowo nie była pewna, co właściwie widziała. Skupiła się na wrażeniach, szybko rozgrywaną scenę rozłożyła na części pierwsze.
Światło pochodziło z lamp, ewentualnie płonących pochodni bądź dziwnych lampopodobnych urządzeń, których funkcjonowania nie znała. Zamek. Patrzyła na najprawdziwszy zamek wznoszący się pośród pomniejszych budynków, chyba na skraju miasta. Podobnie jak oblicze istoty, przed którą klęczała, majaczył on w mieszance świateł oraz cieni. Ciemnogranatowe niebo obsypane gwiazdami zdradzało porę.
![](https://img.wattpad.com/cover/367414117-288-k678200.jpg)
CZYTASZ
Eserbert. Refleksy przeszłości - tom II [ZAKOŃCZONE]
FantasiaNa Ziemi mawia się, że jeśli człowiek chce rozśmieszyć boga, powinien opowiedzieć mu o swych planach. W Eserbert półbogowie tylko wrogom śmieją się prosto w twarz na chwilę przed ich egzekucją, resztę zwyczajnie niszczą. Świat toczony przez rozlicz...