Prolog

13 3 0
                                    


Szelest liści i urywany, świszczący oddech to dźwięki, które od kilkunastu minut towarzyszyły młodemu chłopakowi pędzącemu przez gęsty las. Starał się nie oglądać za siebie, choć było to wyjątkowo trudne zważywszy na sytuację w jakiej się znalazł. Biegł dalej przed siebie, starannie unikając korzeni oraz nisko wiszących korzeni. Włosy już dawno przykleiły mu się do czoła od potu, a ubrania były brudne, miejscami nawet rozdarte. Młodzieniec nie zwracał na to uwagi. Słysząc tętent kopyt, przyśpieszył mocniej przyciskając torbę do boku. Aż za dobrze wiedział co może się stać jeśli zostanie złapany. Na samą myśl zaczęły mu drżeć dłonie. Szybko otarł je w i tak już brudne spodnie. Mimo przewagi jaką bez wątpienia mieli strażnicy, chłopak zachowywał dystans. Nie bez powodu wybrał drogę przez gęsty las, w którym miał przewagę. Jednak on się męczył w przeciwieństwie do koni gwardii królewskiej.

W pewnym momencie zmuszony został do przeskoczenia nad wyjątkowo grubym pieniem przewalonego drzewa i na jego nieszczęście zahaczył stopą o wystającą gałąź. Uderzył w ziemię, mocno przecinając sobie prawe ramię. Zapewne upadł na ostry kamień, który przebił materiał kurtki i koszuli. Dalej kurczowo ściskając materiał torby lewą ręką, wstał szybko. Już miał wznowić bieg w stronę bezpieczniejszej części lasu, gdy niespodziewanie jego stopa ugrzęzła w kałuży błota.

- ''Po prostu doskonale'' – pomyślał gorzko chłopak, szarpiąc uwięzioną kończyną. – ''Tyle już przebiegłem, a teraz złapią mnie przez błoto.''

Coraz wyraźniej słyszał odgłos końskich kopyt i nawoływania gwardzistów. Im bliżej niego byli, tym uporczywiej uciekinier starał się uwolnić. Gdy jego wysiłki nie dawały żadnego efektu przejechał dłonią po twarzy, próbując się skupić, nawet jeśli sytuacja wcale mu nie pomagała. Nie widząc innego wyjścia wyszarpnął stopę z buta. Nie poszło tak łatwo jak się spodziewał, ale w końcu był wolny. Odwrócił się z zamiarem wznowienia biegu. Niestety na jego drodze stało dwóch odzianych w zbroję mężczyzn, za którymi stały ich konie. Rozejrzał się dookoła. Po drugiej stronie nieszczęsnego drzewa stało troje kolejnych rycerzy, a beznadziei sytuacji dopełniały psy gończe szczerzące groźnie zęby, kiedy zataczały kręgi wokół niego. Wąsaty gwardzista zbliżył się do niego i wyszarpnął z błota jego but. Zrobił to jednym mocnym ruchem ręki, sprawiając że chłopak głośno przełknął ślinę. Jego myśli już wypełniały kary jakie mogą wymyślić strażnicy. Mężczyzna wepchnął mu brakujące obuwie w dłonie jednocześnie zrywając z ramienia chłopaka torbę. Najwidoczniej w ogóle nie przejął się urwaniem paska. Wąsacz posłał mu zwycięski uśmiech.

- Ten but może ci się jeszcze przydać. Słyszałem, że o tej porze roku w celach jest wyjątkowo zimno – zarechotał razem ze swoim oddziałem.

Młodzieniec zwiesił głowę w dół, by nie patrzeć jak mężczyźni drwią z niego. Do oczu napłynęły mu łzy, ale otarł je nim na powrót uniósł hardo wzrok, świdrując spojrzeniem gwardzistów. Pochylił się i wsunął zmarzniętą stopę z powrotem do wysokiego buta. W momencie, w którym wyprostował plecy został natychmiast skuty. Patrzył na drwiące uśmiechy, gdy prowadzono go do konia. Nic nie zrobił, kiedy przerzucono go przez koński grzbiet, ani przez cała drogę słuchając złośliwości. Przyjmował to wszystko do siebie, myśląc tylko o tym co się stanie jeśli przed wieczorem nie wróci do obozu. W pewnym momencie przestał zwracać uwagę na to gdzie są.


Iron heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz