Rozdział 5 - Pamiątka po ojcu

4 1 0
                                    



Blondyn jak zaczarowany ruszył do przodu, podchodząc do żelaznej bramy wbudowanej w wysoki kamienny mur. Ledwo poczuł jak dłonie Rexa zsuwają się z jego ramion, pozwalając chłopakowi na jeszcze bliższe podejście do wejścia. Wyciągnął rękę do przodu, przesuwając palcami po wykutych w metalu literach, tworzących jedno słowo: Ferr. Sunął opuszkami po napisie, nie zwracając uwagi na łzy, spływające strumieniami po jego policzkach. Rosa podeszła do niego powoli i położyła mu dłoń na ramieniu.

- Ferr, to miejsce jest dziełem twojego ojca – zaczęła mówić. – Stworzył je krótko po tamtym pamiętnym dniu. Nie wiem co znajduje się za bramą, ponieważ poza nim nikt tam nie wchodził. Aż do dzisiaj. Możemy wejść razem z tobą, ale tylko jeśli tego chcesz.

- Tak – blondyn odsunął mrowiące palce od chłodnego metalu. Opuścił rękę wzdłuż swojego boku, pozostawiając ją, by wróciło jej naturalne ciepło, teraz niewyczuwalne. – Nie jestem pewien czy sam dałbym radę tam przebywać. Dziękuję ci za to, że pokazałaś mi to miejsce.

Dziewczyna ścisnęła pokrzepiająco ramię chłopaka. Odwróciła się do brata, wskazując ruchem głowy na bramę. Rex podszedł do metalowych prętów i pociągnął na próbę w swoją stronę. Bardzo powoli wrota odpuściły, otwierając jedyną drogę do terenu za murem. Lord przepuścił Ferra przodem, a następnie ruszył za nim, owijając jedną ręką talię chłopaka, który posłał mężczyźnie delikatny uśmiech. Para przekroczyła wejście do ogrodu z następującą im na pięty Rosą. Od razu za furtką trawa przeszła w kamienny chodnik. Cała trójka stanęła jak wryta, zachwycając oczy widokami, które mieli przed oczami.

- Ferr jeśli nie będziesz chciał tego miejsca, to przysięgam, że ci je zabiorę – brunetka okręciła się dookoła siebie, próbując ogarnąć wszystko wzrokiem.

- Raczej nie masz co na to liczyć, siostro – Rex uśmiechnął się drwiąco do dziewczyny. – On ci tego nie odda.

Blondyn nic nie powiedział, jednak w środku przyznał rację słowom mężczyzny. Ogród jego ojca był jednym z najpiękniejszych miejsc jakie było mu dane oglądać. Mimo wielu lat, kiedy nikt o niego nie dbał, wciąż zachwycał oczy różnorodnością kolorów i gatunków roślin. Teren nie był co prawda duży, ale Merit wybrał odpowiednie miejsce na prawdopodobnie dzieło swojego życia. Pośrodku znajdował się niewielki staw, dookoła którego biegła lekko zaniedbana kamienna ścieżka, prowadząca do altanki, znajdującej się po drugiej stronie zbiornika. Budowla miała kamienne fundamenty, kolumny oraz murek, tworzący coś w rodzaju półścianki, natomiast dach został zrobiony, podobnie jak schodki, z ciemnego drewna. Zrobione z kamyczków alejki prowadziły w dalsze części ogrodu, których nie było widać przez gęsto rosnące rośliny, jakich Ferr jeszcze nigdy nie widział. Co prawda kilka gatunków rozpoznawał z głównej części ogrodu należącego do posiadłości, a kolejne rozpoznawał ze stron książek jego matki, ale większość pozostawała dla niego zagadką.

- Więc to tutaj one się chowają – chłopak usłyszał zaskoczony głos Rexa.

Spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Lord stał niedaleko skał otaczających staw i wpatrywał się w parę pawi siedzących wygodnie na powierzchni kamienia. Oba ptaki nie zwróciły uwagi na ludzi , więc Ferr doszedł do wniosku, że najwyraźniej posiadłość jest też ich domem. Rosa przechodząca obok blondyna potwierdziła jego domysły, wyjaśniając pochodzenie ptaków; były prezentem podarowanym ich matce przez ich ojca. Chłopak uznał to za romantyczny, choć odrobinę dziwny gest. W duchu trzymał kciuki, by Rex nigdy nie postanowił obdarować go podobnym upominkiem. Dopiero po chwili dotarło do niego o czym myślał, a zawstydzenie wywołało na jego policzkach bardzo widoczne rumieńce.

Iron heartOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz