Rozdział 2 I Łąki Starożytnych

261 45 22
                                    

Litinn spoglądał na Villję z jakimś błyskiem w oku. Nie wyglądało na to, że zamierzał ukrywać ten klejnot, acz nie planował teraz go ujawniać. Spojrzał na swoją koszulę, która była tak wygnieciona, jakby co ją zabrał spod łóżka, gdzie wrzucał wszelkie swe ubrania.

Chłopak uśmiechnął się szeroko, a jego brązowe, niby orzechowe oczy, nabrały iskierek.

– Spójrz – powiedział jedynie, po czym zaczął iść w kierunku Villji, brnąc przez szare zarośla, odgarniając pajęczyny, które oblepiły mu nogi, aż stanął naprzeciw niej i wręcz ceremonialnie, z namaszczeniem, odsunął część rozpiętej koszuli u piersi i podniósł błyszczący klucz, którego złoto w tym świetle przypominało stopienie złota i srebra, jakby klejnot owinęła mgiełka ponurego dnia. Nawet rubiny pociemniały w tym świetle i wyglądały jak olbrzymie krople ciemnej krwii.

Villja spoglądała z błyszczącymi oczami na klucz, nie tyle co z powodu nadzwyczajnego pięknego wyglądu klejnotu, podziwu dla okazałych szlachetnych kamieni, to jednak z powodu, że nie wiedziała w jaki sposób taka piękna rzecz trafiła w ręce tego młodziana, który nie posiadał jak ona w żadnym stopniu takich drogocennych rzeczy. W jej oczach mignęło zaskoczenie i niepokój.

– Skąd to masz? Nie mówi mi, że dostałeś spadek po jakimś wujku, którego nie masz – powiedziała, i to była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. To nie tak, że Villja podejrzewała go o jakiś karygodny czyn, tylko po prostu była zaskoczona i zaniepokojona, co zafascynowana tą nowością.

– Chyba mnie nie podejrzewasz o łamanie prawa? – Litinn nie wyglądał na zaskoczonego tymi słowami, choć posmutniał.

– No skądże znowu! – zawołała Villja, a na jej ustach pojawił się uśmiech, który wyrażał przeprosiny. – Jestem ciekawa, czy i ja załapię się na takie klucze. Może to klucz do skarbu? – zażartowała.

Litinn uśmiechnął się i zaśmiał, acz zamilkł, słysząc jak echo rozpowszechniło jego śmiech, który nikł w głuszy. Villja zadrżała, czując zimny oddech wiatru, który owiał jej policzki. Lepiej byłoby, gdyby oboje byli ciszej.

– Lepiej będzie, jak nie damy znaku dla wroga, czy innym istotom. Zwłaszcza teraz. No wiesz... – mówił Litinn, rozglądając się nerwowo po drzewach, jakby obawiając się wroga. Młodzieniec nerwowo potarł chudymi palcami klucz.

– Usiądźmy – poleciła Villja, siadając na miękkim mchu, patrząc jak młodzian spoglądał na drzewa, po czym usiadł. Niemal jak ona, topił się wśród długich paproci. – Mów – dodała. – I tak zaraz będziesz gadać, więc mów, bo sama jestem ciekawa. Mam nadzieję, że historia jest interesująca. A jak nie, to zdzielę cię... o tym. – Podniosła patyk i tykała nim lekko żebro młodziana.

– Ale jesteś delikatna – żachnął Litinn, po czym wyciągnął ostrożniej klucz i obrócił go pod mdłe światło. Rubiny rozświetliły się niby czerwone gwiazdy.

– Ostrożnie! Bo takie błyski... – szepnęła Villja zduszonym tonem.

– Racja! – mruknął Litinn, przykrywając dłonią rubiny.

Oboje siedzieli skuleni wśród paproci i zerkali nerwowo w stronę kłębiącej się mgły, która zdążyła się wznieść i zgęstnieć. Drzewa niemal zlały się w szarości, a najbliższe nich, stały jak latarnie, niewzruszone i chłodne.

– Mów! Naprawdę jestem ciekawa – szepnęła Villja. Nie tyle z ciekawości, to jednak z troski o przyjaciela. Nie chciała, aby miał problemy.

– Znalazłem to – powiedział Litinn, z błyszczącymi oczami i wypiekami na policzkach z przejęcia. Widząc twarz Villji, dodał: – Naprawdę!

Klucz do NiellariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz