Rozdział 4 I Jazda z rycerzem

113 38 50
                                    

Błękitne oczy rycerza spoglądały wprost w jej twarz, mieniące się i błyszczące, jakby ktoś zapalił w nich ogień. Mężczyzna uśmiechnął się lekko do Villji, przyjemnym i delikatnym uśmiechem, ukrywając swój ból. Ostatkiem sił wyciągnął się spod cielska i złapał oddech, przyciskając dłoń do rany na boku.

Villja na widok krwii wróciła ze świata marzeń i wyciągnęłaby chusteczkę z kołczanu, ale przypominała sobie, że takiej nie miała. Zaczęła rozglądać się za czymś, co mogłoby zatamować krew. Rycerz jednak ją ubiegł. Oderwał czy raczej rozciął część swojej peleryny i przyłożył ją do swego boku, sycząc z bólu.

Dziewczyna ujrzała nieopodal nich coś, co mogłoby pomóc dla rycerza. Bez słowa, a raczej z rumieńcem na twarzy, czym prędzej pobiegła pod wielkie drzewa, gdzie wśród mchów oraz paproci, rosły małe kwiatki o wyglądzie dzwoneczków, acz były błękitne i drobne. Szybko zerwała parę kwiatów i wróciła do rycerza, który ciągle się na nią bez słowa patrzył. Villja miała nadzieję, że mężczyzna z początku nie brał jej nagłego biegu za próbę ucieczki i pozostawienia go samego. Choć było można usłyszeć ludzi, którzy musieli już dobijać potwory. Nie zostałby sam. Ale to nie byłoby honorowe.

– To powinno panu pomóc – szepnęła cicho, nadal onieśmielona rycerzem, a raczej jego oczami. Nigdy nie czuła się tak nieswojo przy rycerzach. Znaczy, zawsze czuła się onieśmielona przy kimś, kogo nie znała, ale teraz, to było coś innego. Jej serce fruwało w piersi.

Rycerz wiedział co to była za roślina, którą dziewczyna zerwała, bo bez słowa uniósł część peleryny, nadal zakrywając dłonią ranę. Drugą rękę wyciągnął w kierunku roślin.

– Niech panienka się odwróci, to okrutny widok. Niech nie razi to panny oczu. – Villja usłyszała głos rycerza.

Uśmiechnęła się drżącymi kącikami ust.

– Widziałam gorsze rany. Znaczy, ja się na tym znam. Niech pan mi pozwoli – odpowiedziała, delikatnie odsuwając jego dłoń, która zakrywała ranę. Mężczyzna pozwolił odsłonić ranę, aby przyłożyć do niej rośliny. Z jego ust wydobyło się westchnienie ulgi.

– Dziękuję za pomoc. – Villja usłyszała raz jeszcze głos rycerza. – Zawdzięczam pannie życie.

– To był mój obowiązek. Ta rana, czym była zadana? Wygląda na to, że była zadana czymś bardzo ostrym, ale chyba nie pazurami – zauważyła Villja, dopiero teraz myśląc o możliwych konsekwencjach walki z wilkołakiem. O ile na szczęście nie było księżyca, to pazury często niosły ze sobą koszmarne skutki, jak zakażenia czy zaklęcia, które powodowały obłęd i agresję.

– To nie jest rana zadana przez wilkołaka. Tylko od miecza, miecza ludzkiego. Spokojnie, nie rzucę się na panienkę, proszę się o mnie nie bać, i nie bać się mnie – zaśmiał się lekko rycerz. Wyglądał na bardzo speszonego jej obecnością. Delikatnie przyłożył swoją dłoń na dłoń Villji, która przykładała rośliny do jego rany z częścią jego płaszcza. Villja zadrżała, czując jak jej policzki nagrzewały się i lekko piekły.

– Zwiem się Celesas. Celesas z Dillaj. Byłbym zaszczycony odpłacić się za ten ratunek, panienko – oznajmił Celesas, ostrożnie pochylając swoją głowę w znaku uszanowania i wdzięczności.

Villja bardziej skupiła się na szukaniu wiadomości i wieści w swojej głowie na temat tego rycerza, gdy nagle uświadomiła sobie, że oto przed nią był jeden z najsławniejszych rycerzy Opiekunów. Celesas od najmłodszych lat należał do zakonu Opiekunów i walczył przeciw ciemności, a o jego czynach było głośno na wschodzie, gdzie jego ręka odbierała życie dla wrogów Lirrinów, i na południu, gdzie nad wodami Morza Bezkresu, pływał między Brzegami, walcząc z innymi straszymi stworzeniami, zagrażającymi południowym krainom. Nie tak wyobrażała sobie tego znanego rycerza, choć wiedziała, że był dość młody, acz nie tak... piękny.

Klucz do NiellariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz