Rozdział 3 I Dwa bicia serca

223 39 33
                                    

Litinn gwałtownie wstał i jak poparzony zrzucił z siebie łańcuszek z kluczem, który błysnął jak rozżarzona gwiazda.

– Nie chcę mieć do czynienia z takimi rzeczami! Wystarczy, że mój brat gada o tych czarodziejskich sprawkach! Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego! – Skakał, jakby co wyskoczył z mrowiska.

Klucz upadł koło Villji, naprzeciw jej kolan. Migotał słabo, acz krwiście i pięknie wśród ciemnych paproci. Dziewczyna nie mogła odwrócić od niego wzroku.

Podnieś mnie. Podnieś... – Zadawała słyszeć cichy szept – melodyjny szept, który brzmiał niby wiatr.

Villja potarła twarz i otworzyła szerzej oczy. Czy ona dobrze słyszała? Jej blada dłoń zaczęła iść w kierunku klucza, gdy jej wola, nagle ocknęła się i jej palce zatrzymały się tuż nad klejnotem. „Co to było? Czy to do mnie mówiło? Co to jest?" – myślała, patrząc na klucz. Czuła jakby czas się zatrzymał. Myślała o wszystkich legendach i opowieściach, które słyszała o jakiś przedmiotach i skarbach, które były zaczarowane. Czy ten klucz wyglądał na czarnoksięski? Do czego służył? Kto go porzucił?

Dziewczyna nie wiedziała czy z głupoty czy z ciekawości ujęła klucz, przynaglona jakimś przymusem, jakby ktoś naciskał drobnymi dłońmi na jej dłoń, aby jej palce w końcu dotknęły zimny metal. Kiedy opuszki jej palców musnęły klucz, przed oczami Villji pojawił się zamek. Zamek wzniesiony na czarnej skale, w otoczeniu oparów nocy – siwych oparów, które unosiły się i kłębiły w jamach, w których syczały węże. Nad zamkiem i jego ostrymi wieżami unosił się złoty księżyc, który lśnił słabą poświatą, odcinając się od chmur.

Villja puściła klucz i wystraszona otarła swe oczy. Spojrzała na Litinna, który wgapiał w nią wielkie oczy. Dziewczyna spojrzała mimowolnie na północ, na północny-wschód, czując drżenie, które rozlało się na jej plecach i piersi. Czuła zimne dreszcze. Czuła lęk, jakby ujrzała coś, co było jej przeznaczone.

– Wyglądałaś inaczej. – Usłyszała trwożny szept Litinna. – Byłaś blada. Jakbyś znikała, znaczy, byłaś taka półprzezroczysta. Paprocie przez ciebie przenikały!

– Co? Jak? Ja jestem człowiekiem! Ten klucz... nie dotykaj tego! Czy coś czułeś, gdy to nosiłeś? – spytała Villja prędko.

– Nie, raczej nie – szepnął chłopak, który był blady jak trup, a jego orzechowe oczy lśniły w tym półmroku mocno, jakby były w gorączce. – Może miałaś rację, może ten klucz, to zasadzka.

Villja spojrzała na klucz. Nagle zdała sobie sprawę, że nie byłaby zdolna powiedzieć, aby Litinn porzucił go. Ona sama nie chciała go porzucać. Ta wizja, to nie ona spowodowała strach, tylko ten sam widok. Widok tego zamczyska.

– Nie można tego tak zostawić. Takie rzeczy, na pewno ktoś znajdzie – szepnęła Villja.

Białowłosa zaczęła szukać w kołczanie jakiejś chusteczki, którą zawsze tam wkładała, na wypadek, gdyby miała wytrzeć twarz czy nawet początkowo zasłonić ranę. Wyciągnęła białą chusteczkę i owinęła nią klucz. Podniosła go do góry, przyglądając się mu. Gładki metal nie miał żadnych wzorów, żadnych zdobień w postaci ryngrafów, nic. Był ozdobiony jedynie w kształty roślin i jakby łuku, czy raczej łukowatego kształtu, który okrywał rubiny, w tym jeden największy, wielki niby oko. Nie było żadnych strasznych zaklęć, właściwie niczego tu nie było, oprócz gładkiego złota i kamieni.

– Twój brat, Lindi, on może coś wiedzieć. Do Eanuiego, nie ma co tego nosić. Ma nikłe poczucie humoru. A zresztą, nie ma dużo czasu – powiedziała Villja, owijając ostrożnie chusteczką klucz, aby żaden kawałek metalu nie wystawał. Podała klucz dla Litinna. Jej serce sprzeciwiało się temu czynowi, acz umysł mówił, że klucz należy do niego, jako znalazcy, choć chciałaby inaczej. Był taki piękny. Acz ta wizja i mowa, to było dość nadzwyczajne. Czyżby coś dowiedziała się o swoim przeznaczeniu? Czy to jednak był podstęp, mara? A może jakieś zaklęcie nad nią przejmowało kontrolę? Lepiej było tego nie dotykać.

Klucz do NiellariOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz