Rozdział 3

683 45 11
                                    

Emery

Pierwsza próba orkiestry w tym roku szkolnym okazała równie wielką klapą, co moja ostatnia lekcja z Madame Davison. Miałam wrażenie, że część należących do niej uczniów przez okres wakacji kompletnie zapomniała o tym, do czego służą instrumenty, na których przecież grali od lat. Do tego Darcy Benson ciągle się myliła, bo zamiast patrzeć w ustawione przed nią na pulpicie nuty, gapiła się bez przerwy na Milesa Coxa, który swoją drogą wylał na siebie tego dnia chyba cały flakonik perfum. Przez niego niełatwo było mi zaczerpnąć niezbędną ilość powietrza, by później wtłoczyć je przez ustnik fletu i wydawane przez niego dźwięki brzmiały nie do końca czysto. Jakby tego było mało, za nic nie potrafiliśmy się zgrać. Tempo wybranej przez nauczycielkę melodii było nierówne, gitary Milesa i Westa, jego najlepszego kolegi wciąż brzmiały jak rozstrojone, choć upierali się, że to nieprawda, a bębniarzom brakowało energii. Właściwie jedyne, z czego mogliśmy być dumni, to frekwencja, bo rzadko udaje nam się pojawić na próbach w pełnym składzie.

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – Pani Willis, nasza nauczycielka muzyki i prowadząca orkiestrę przyłożyła z rezygnacją dłoń do czoła. – Chyba co poniektórzy są jeszcze myślami na letnich wyjazdach.

– Możemy otworzyć okno? – poprosiłam, modląc się w duchu, by wczesnojesienny wiatr zabrał ze sobą tę gryzącą woń bijącą od Milesa.

– To chyba dobry pomysł – przyznała pani Willis. Dzięki ci panie, bo mało brakowało, a zaczęłyby mi łzawić oczy. – Przewietrzymy umysły, oczyścimy płuca i zaczniemy jeszcze raz.

Odgarnęła za uszy swoje, długie, srebrne włosy i z kołyszącą się wokół kostek, zieloną suknią podeszła do drzwi, by po ich uchyleniu w sali pojawił się przeciąg. Kiedy delikatny powiew uderzył w moje plecy, a chwilę później swoją świeżością wypełnił moje nozdrza, w końcu udało mi się odetchnąć.

Niestety nie na długo.

– Co jeszcze wybrałaś? – Miles Cox nachylił się w moim kierunku, ocierając się ramieniem o moje ramię. W ostatniej chwili powstrzymałam się przed zatkaniem nosa przy pomocy palców, by powstrzymać wślizgujący się do niego swąd perfum chłopaka.

Nie do końca rozumiałam też o co mu chodzi, dlatego w odpowiedzi jedynie uniosłam brwi.

– Chodziło mi o zajęcia dodatkowe. – Uniósł jeden kącik ust i uśmiechnął się krzywo. Według niektórych dziewczyn, Miles uważany był za całkiem atrakcyjnego. No chyba, że zapytałabym o to Darcy, wtedy usłyszałabym najprawdziwszy elaborat na temat jego zalet i cech wyglądu zapierających w dech w piersiach. Ale według mnie był po prostu przeciętny. Nosił przeciętne ciuchy, grał przeciętnie na gitarze, dorównywał wzrostem większości chłopców w St. Joseph's School i uczył się też tak, jak na przeciętniaka przystało. Jego ciemne, lekko za długie włosy często wchodziły mu w oczy o podobnym odcieniu i irytowały mnie do tego stopnia, że za każdym razem, kiedy z nim rozmawiałam miałam ochotę je odgarnąć. Zastanawiałam się, jak może w ogóle cokolwiek widzieć przez tę plątaninę pukli i odruchowo sama przeczesywałam palcami swoje loki, wierząc naiwnie, że siłą perswazji zmuszę go, by wykonał podobny ruch.

– Ach, to. – Skinęłam głową i odwróciłam wzrok, by nie musieć wpatrywać się w jego częściowo przysłonięte włosy. – Zdecydowałam się na zajęcia sportowe z trenerem Gibsonem.

– Poważnie? – Miles aż podskoczył. Krzesło, na którym siedział wydało z siebie żałosne jęknięcie, a gitara klasyczna omal nie zsunęła mu się z kolan. – Też na nie idę!

Czyli Brooke miała rację. Zaczęłam podejrzewać, że celowo nakłoniła mnie, bym się na nie zapisała. Odkąd wiosną Cox zaprosił mnie do kina, nie dawała mi spokoju i starała się za wszelką cenę wepchnąć mnie prosto w jego ramiona.

My perfect oppositeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz