Rozdział 4

636 46 8
                                    

Callum

Nienawidzę, gdy ktoś zmienia moje plany.

Nienawidzę, gdy ktoś mnie ocenia tak naprawdę nic o mnie nie wiedząc.

Nienawidzę, gdy ktoś sobie ze mnie kpi.

Nienawidzę gdy ktoś nie potrafi przyznać się do błędu.

I nie mam pojęcia, jak to możliwe, że tej niezdarnej, aroganckiej dziewczynie udało się zaliczyć w ciągu kilku minut wszystkie te podpunkty.

Nie dość, że wpadła mi pod nogi, przez co omal nie skręciłem kostki ratując się przed upadkiem, to jeszcze zamiast przeprosić, prowokowała mnie swoją wredną gadką. I jakby tego jeszcze było mało, zmusiła mnie, żebym ją odprowadził do domu, chociaż jeszcze chwilę temu twierdziła, że nie potrzebuje pomocy! Może i przez moment myślałem o tym, by przynajmniej się upewnić, czy sobie poradzi, albo chociaż wykorzystać Brada, żeby ją odwiózł, ale to, z jaką pewnością oświadczyła, że zabierze się razem ze mną kompletnie mnie zaskoczyło. Wciąż uważałem, że powinienem zachować się jak dupek, za którego oczywiście mnie miała, i odmówić, a wtedy zdążyłbym pobiec do sklepu przed treningiem i zrobić zakupy, ale nie zdążyłem, bo zaraz po tym, jak zrzuciła na mnie tę odpowiedzialność, wcisnęła mi w ręce swoje ciężkie torby i zaczęła utykać w stronę głównej drogi. Teraz nie dość, że będę musiał się z nią użerać, to o uzupełnienie lodówki będę musiał zadbać dopiero wieczorem.

A do tego jej przeklęty plecak i dziwne, ciężkie prostokątne pudło obijały się o moje żebra.

- Miałeś mnie podrzucić, a nie zabierać na spacer. - Obrzuciła mnie niezadowolonym spojrzeniem, odgarniając na bok plątaninę jasnych, długich kręconych włosów, które niemal bez przerwy zasłaniały połowę jej twarzy.

Byłem tak wściekły, że nie umiałem nawet określić jej urody. Na pewno była charakterystyczna, ale szczerze mówiąc zamierzałem zrobić wszystko, by nigdy więcej nie mieć z nią do czynienia i nie musieć na nią patrzeć.

- A kto niby tak powiedział? Nigdy nie twierdziłem, że odwiozę cię autem. Poza tym podobno mieszkasz dziesięć minut stąd.

- Z obolałą nogą zajmie nam to co najmniej piętnaście. To strata czasu.

- Wyobraź sobie, że ja przez ciebie stracę pół godziny. Albo i więcej.

- Trzeba było patrzeć jak łazisz - prychnęła.

Przewróciłem oczami, z trudem panując nad gniewem.

- Sama jesteś sobie winna. Jeśli tak ci źle, może zawołam Cox'a, pewnie z przyjemnością poniesie cię na barana - odgryzłem się.

Doskonale widziałem, jak zareagowała na obecność Milesa. To jasne, że nie chciała, żeby ją odwoził. Czyżby kiedyś byli parą? A może coś jej zrobił? Musiała być bardzo zdesperowana, skoro wybrała obcego kolesia, który powalił ją na ziemię, zamiast chłopaka, który jak mi się wydawało, całkiem nieźle ją znał.

Nie powinno mnie to interesować. I właściwie właśnie tak było. Żałowałem tylko, że nie udało mi się zmyć, nim Cox pojawił się obok nas. Wtedy na bank nie musiałbym się z nią użerać.

- Wiesz co? - Zatrzymała się nagle na skrzyżowaniu i wyciągnęła dłoń w moim kierunku. - Oddawaj moje rzeczy. Dam sobie radę sama.

- Teraz nagle jesteś taka niezależna? - rozejrzałem się wokoło. Z tego co się orientowałem, przeszliśmy dopiero jedną trzecią trasy, a ta cała Emery z każdym krokiem radziła sobie coraz gorzej. Stłuczenie musiało dawać o sobie znać, a ciężki plecak i dziwna, prostokątna walizka niespecjalnie pomogą jej w pokonywaniu dalszej drogi.

My perfect oppositeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz