Rozdział 1

0 0 0
                                    

Ludzkość to straszna rzecz. Nasza cywilizacja została największą zakałą Drogi Mlecznej. Lata wojen, lata głodu, lata ubóstwa... Wszystkiemu winna jest ludzka chciwość i zawiść. Kroczymy po tym świecie, wzbogacamy się bez końca. Chcemy tylko więcej i więcej. Uzależnienie od bogactwa nigdy się nie skończyło i nie skończy, my tylko nie potrafimy się przyznać do naszej zachłanności. Jesteśmy zwykłymi psychopatami ale liczni z nas są po prostu dobrze wychowani i mają samokontrolę. Ta samokontrola mija gdy dotyka nas jeden z wielu wymienionych czynników. Ubóstwo to nie tylko stan portfela, może być też ubóstwo duszy. Bieda pojawia się w sercu gdy zaczyna coraz wolniej bić z wykończenia. Stuka, łomocze, a krtań rzęzi z wykończenia. Mięśnie i tak dalej się zaciskają, adrenalina bierze górę.

Świat wszedł w 2040 rok z ubóstwem w sercu. W godzinach porannych w miejscowości Sand Village nie zapiał ani jeden kogut. Miasto jest martwe, wypala się od środka. Słychać tylko świst, płacz i krzyk bólu konających ludzi. To nie oznaczało końca dla wszystkich. Z przebitych murów miasta wyszedł ostatni ocalały, również lamentujący i konający, nie tylko z bólu ale i z narastającej temperatury. Bez jedzenia i bez picia, z ciężarem na ramionach, stąpał po gorącym rozżarzonym piachu a chwilę wcześniej wyszedł z miejsca, w którym temperatura otoczenia przypominała rozgrzany piekarnik. Wziął wdech i zaczął zataczać się po wydmach z piachu. W zupełnej ciszy, w nienaturalnej dla niego samotności. Nie słyszał żadnych śmiechów ani dialogów, słyszał tylko swój oddech i kaszel. Po chwili wędrówki stał się odwodniony a oczy zrobiły się zaczerwienione, oddychał nosem by na języku mogło pojawić się choć odrobinę śliny. Choć, że upadał, ciągle wstawał. Gdy chciał się już poddać, wziął głęboki wdech i ponownie stanął na nogi, wiedział, że ma jakiś cel — dorwać nijakiego Oza i pomścić ludzi, których zabili jego żołnierze. Obiecał sobie nie spocząć póki tętnica Oza nie splunie krwią na jego twarz. Pomimo odwodnienia, w jego oczach pojawiały się łzy, przypominał sobie wydarzenia sprzed paru godzin, ujrzał na nowo umierających ludzi, widział też twarz mężczyzny z ogromnym rewolwerem w ręku, którego nie zdążył dorwać. W tym czasie poświecił chwilę na opłakiwanie człowieka, który stał się jego przyjacielem, lecz sam żołnierz zbyt późno to zrozumiał. Zdał sobie sprawę, że obcy człowiek poświecił swoje życie, by uratować go nad nadciągającym pociskiem. Wyprawił mu pogrzeb, chowając go na części cmentarnej miasta. Ciało zasypał piachem, rzucił na to kilka róż, które znalazł w jednym z ogródków dawnego przywódcy miasta, a następnie wyrył nożem na drewnianej tabliczce napis „1 stycznia 2040 roku, tu spoczywa Dima".

Krwawe doświadczenia pozwoliły zdobyć mu dużo informacji. Wojna się nie skończyła, ona się dopiero zaczęła ale można ją szybko skończyć, wystarczy przestudiować rosyjskie dokumenty. Barierą była tu nieznajomość języka i odcięcie od sieci, która zawiera narzędzia tłumaczące pliki na wszystkie języki świata. W tym przypadku przestudiować było trzeba to w pełni manualnie lub przy użyciu słownika w formie papierowej ale ta czynność zajęłaby wieki. Świat by się skończył zanim udałoby się to odszyfrować. Rosjanin w swojej ostatniej wypowiedzi dał pewną wskazówkę a dokładniej nazwisko lekarza. Chodzi o nijakiego doktora Krukowskiego stacjonującego w jednym z pobliskich posterunków, tuż przy ruinach Nowego Jorku. Rasmus znał już najważniejsze nazwisko potrzebne do rozwiązania układanki, miał też przy sobie pewną rzecz, która prawdopodobnie zapewni mu przepustkę do lekarza i nie chodzi tu o ładne oczy.

Gdy tam dotarł, słońce było blisko zachodu, wreszcie robiło się chłodniej i zaczął wiać wiatr. Po chwili rozpoczął się opad deszczu, przypominał lekką wiosenną mżawkę.

Rasmus wstąpił do środka i szybko przykuł uwagę gapiów, wyglądał jak chodząca śmierć. Sprawiał wrażenie człowieka, który powstał z martwych: – Dobrze się czujesz człowieku? Nie zgubiłeś gdzieś po drodze kamizelki i uzbrojenia? Gdzie magazynki?" — nie odezwał się nawet jednym słowem. Kroczył dalej przysłuchując się rozmowom żołnierzy: – Elen mówi, że za rok poziom śniegu w górach zwiększy się o co najmniej centymetr. Niby jak... Przecież jest tak ciepło w styczniu. – następny wtrącił: – Ludzie zawsze będą gadać... Niech zajmą się swoimi sprawami i niech przestaną pierdolić. – kolejny żołnierz też wtrącił: – Ruscy znowu napadli naszych. Ten pieprzony snajper znowu blokuje dostawy jedzenia. Dlaczego nas wszystkich od razu nie wystrzela, chociaż w grobie byśmy mieli spokój" – Rasmus spojrzał tylko kątem oka i poszedł dalej aż dotarł do dużego namiotu medycznego.

– A ty tu czego? – krzyknął trep stojący przy wejściu: – Jak masz umówioną wizytę to pokaż kartkę z pieczątką a jak nie to umów się u sekretarki.

— Nie mam skierowania, ale potrzebuję natychmiastowej opieki medycznej... Ja chyba umieram... – wykrztusił słowa ciągle kaszląc.

– Tu każdy umiera, jesteśmy na wojnie. Nie widzę żadnej rany postrzałowej, nie krwawisz jak wieprz w rzeźni więc nie umierasz. Baba z okresem też mówi, że umiera. Facet na kacu też. Pan doktor jest zajęty, prowadzi operacje, jeden z żołnierzy został postrzelony.

— Nie wiem, jak to określić ale coś rozpierdala mi płuca i czuję się jakby ciśnienie mi je miażdżyło... Wystarczy objawów, by uniknąć kolejki czy mam sobie jeszcze wbić śrubokręt w oko i nóż w łydkę? Nie mam siły gadać, przepuść mnie.

– Nie za gorąco na ciężką kurtkę? Może te duszności są przez temperaturę?

Z namiotu wychylił się czarnowłosy mężczyzna o lekkiej brodzie: – Co to za hałasy? Jak chcecie sobie pogadać to idźcie na kawę. Jesteś w robocie Mark, za godzinę schodzisz ze służby więc ogranicz się do witania i żegnania pacjentów.

– Przepraszam. Jeden agent sprawia problemy i awanturuje się chcąc panu przeszkadzać w operacji. – odparł trep.

– Już skończyłem Mark, to było tylko trzynaście szwów. Gość miał fart, oberwał blisko tętnicy szyjnej. To, kogo tu przywiało co? Przesuń się Mark z tego przejścia: – z namiotu wychylił się człowiek w białym ubraniu i uważnie spojrzał na przybysza i mocno zmrużył oczy, jakby się czegoś dopatrywał.

— Pan Krukowski? Czy pan ma na nazwisko Krukowski?

– Zależy kto pyta młody człowieku...

— „Pozdrowieńka z Nowosybirska" Tyle wystarczy by odpowiedział mi pan na pytanie?

– Wpuść go. Inni niech zaczekają, wchodzi bez kolejki.

Battlefield: Czas WojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz