1

7 3 3
                                    

Dźwięk. Wiadomość. Moja głowa. I ręka.
O boże.
Przywaliłam w słup.

Spoglądam w dół, pocieram swoją głowę, a następnie rękę. Nie jest tak źle. Szłam powoli, więc nie powinno mi się nic stać. Jednak siniak na ręce może zostać.

Mam dość całego dzisiejszego dnia. Nie wyspałam się, w pracy coś o mnie gadają, a szef patrzy na mnie nieprzychylnym okiem, przez co ja już mentalnie przygotowuje się na wypowiedzenie. Feliks jest ostatnio nie w humorze przez leki, a do tego właśnie dostałam sms-a, że przyjechała do mnie matka.

I to dla zobaczenia jej pasywno agresywnej wiadomości przewaliłam w słup?

Nie było warto. Świat dał mi karę za spojrzenie na to powiadomienie.

Kręci mi się w głowie i nie jestem pewna czy to przez bliskie spotkanie z latarnią, czy może przez wizję mojej matki, przekraczającej próg mojego domu.

Siadam na ziemi dosłownie przed słupem i wracam spojrzeniem na swoją rękę. Cholera. Już zaczyna robić się kolorowo. Znaczy jedynie moja ręka, komentarz mojej matki na pewno nie będzie zbyt kolorowy. Jedyne dziecko w rodzinie, które nie umie wziąć się w garść i stawić czoła dorosłości. Nie musisz mi mamo powtarzać, że nie spełniam twoich oczekiwań i zdecydowanie nie musisz specjalnie przejeżdżać po to tylu kilometrów.

Już od dłużej chwili czuję na sobie czyjś wzrok. To jasne, na pewno gapi się na mnie dużo ludzi. Dorosła kobieta przywaliła w latarnie, a teraz pod nią siedzi. Pod latarnią. Może to jakiś znak od świata, moje przeznaczenie? Skoro mnie wywalą z pracy to latarnia czy jakaś bardziej przystosowana do tańczenia rura, nie wydaje się najgorsza opcją.

Czuję, że ktoś przy mnie kuca. Oczywiście. Jak do dziecka. Może uważa, że coś mi się stało? Pewnie myśli, że jestem pijana. Wiem, że wyglądam na niepełnoletnią, ale nie, już zdążyła dopaść mnie starość i niedawno przekroczyłam granicę dwudziestu jeden lat.

— Proszę, nie wzywaj policji. Nie jestem pijana. I jestem dorosła — bełkoczę pod nosem w stronę latarni, jeszcze bardziej wyglądając na bycie pod wpływem „czegoś".

Osoba obok mnie wydaje dźwięk zdziwienia, zaskoczenia, a może zwykłego obrzydzenia. Chyba muszę to naprostować.

Niechętnie odwracam głowę w stronę człowieka, który jest zdecydowanie zbyt blisko mnie. Gdzie jest moja przestrzeń osobista?

— Jeszcze raz. O. — O. Facet. Kucający przede mną facet. Chyba kilka lat starszy. Uśmiecha się. Do mnie? Ubrany w elegancki garnitur. Całkowicie w moim typie. Okej. To jest niespodziewane.

— Wszystko w porządku? Dobrze się Pani czuje? — Cholera. Jeszcze ma taki ładny głos. Czy możesz mówić dalej? To jak Apap dla mojej głowy. Chyba się rumienię. A może to przez upalne lato.

— Nie. — Mężczyzna przede mną wygląda na zmartwionego. Zły ruch. Chcę tylko bezpiecznie dostać się do domu. A następnie przeżyć spotkanie z moją matką. Może jednak lepiej umrzeć tutaj. — Znaczy tak. Właściwie... nie wiem — uśmiecham się niezręcznie mając nadzieję, że oczaruje go swoimi blaskiem. Nie no, bądźmy szczerzy, po prostu odstraszę go swoim grymasem i da mi spokój, bym mogła wspominać jedyną książkową chwilę w moim życiu do końca swojego istnienia. Ja jako szydełkująca starsza pani, siedząca na fotelu wraz z kotami i to wspomnienie. W sumie to zamierzałam robić dziś wieczorem, gdyby nie moja matka. Jedyne co się nie zgadza to nie posiadanie przeze mnie podeszłego wieku. Jednak ubrania całkiem pasują.

— Może Pani pomogę? — Wciąż jest miły. Może to tylko moje omamy? Tak, pewnie za mocno uderzyłam się w głowę. — Mogę zaprowadzić Panią do szpitala.

— Nie nie! — odpowiadam szybko. — Nie ma takiej potrzeby, chce tylko dotrzeć do domu. Miałam ciężki dzień. Chyba mnie wywalą z pracy, moja matka czeka przed drzwiami, a kot... — Ukrywam głowę w kolanach. — Przestań mówić — cichutko szepcze do samej siebie. — Przepraszam, nie wiem czemu to Panu mówię. Zaraz się ogarnę, wstanę i pójdę do domu.

— Daleko Pani mieszka? Może Panią odprowadzić? — Okej, to na pewno moje omamy. Otwieram szeroko oczy i przyglądam się mojemu marzeniu z niedowierzaniem. — Na prawdę, nie ma problemu — odpowiada, jakby czytał mi w myślach.

— Niee — zaprzeczam szybko, a następnie podnoszę się i lekko chwieje. Opieram się o latarnie. Cholerna przyszła praca. Za bardzo mnie do niej ciągnie. Jak ja nawet wystarczająco ładna nie jestem, by pracować pod latarnią. — Dobrze, poddaję się. Do końca skrzyżowania, w prawo, drugi dom po lewej, mieszkanie też d

— Nie potrzebuje aż tak dokładnego adresu.  Skąd Pani wie, że nie jestem złodziejem albo zabójcą, który tylko czeka na okazje. — Uśmiecha się zadziornie, tak jakby chciał się ze mną zacząć droczyć. W tym garniturze to byłby zabójcą wyciągniętym wprost z odmętów upadków literatury. Taka śmierć mogłaby być nie najgorsza. — Nie powinna Pani być taka nierozważana. — Oh, poucza mnie. Bawi się w mojego ojca czy jak? — Nie miałem nic złego na myśli — poprawia się szybko.

— Uhm, nie miał Pan nic złego na myśli. Czyli rozumiem, że okradanie domów mdlejących kobiet to zupełnie normalna rzecz? Wcale nie zła. — Mężczyzna ponownie uśmiecha się tajemniczo. Lubię jego uśmiech.  Nie odpowiada na pytanie, a jedynie gestem proponuje mi swoje ramię, dzięki czemu mogę odkleić się od latarni, a przykleić się do niego. Zaczyna mi się podobać ten dzień.

***

I znowu przestaje mi się podobać. Widzę moją wkurwioną matkę przed drzwiami. Nie byłam na czas, według jej wymyślonego grafiku, o którym nawet nie raczyła mnie poinformować.

Jednak gdy nas zauważa, mnie i przystojnego Pana w garniturze, zaczyna wyglądać pogodniej.

Przez dzisiejsze zaćmienie umysłu na prawdę nie wiem o co jej chodzi. Co się takiego stało, że zaczęła się uśmiechać. Bo na pewno nie stałam się ja. Ah, wiem. Stał się ON, a właściwie jego garnitur. Wygląda na drogi, a moją matkę pociągają pieniądze, a pieniądze przyciągają ją (niczym latarnia mnie).

Zatrzymuje się w miejscu, a mężczyzna zwraca ku mnie wzrok.

— Tam stoi moja matka — informuje przyciszonym głosem — i ona, hmm, nie mam z nią zbyt dobrych relacji.

— Nie musisz się tłumaczyć, rozumiem przekaz, mam puścić mdlejącą kobietę, znalezioną pod latarnią na pastwę złej czarownicy. — Tu na chwilę przerywa. — Dobra, przepraszam, to brzmiało tandetnie. Mam nadzieję, że poczujesz się lepiej i nie wylądujesz więcej pod latarnią, jakkolwiek to brzmi.

— Dzięki. Chyba. — Śmieje się niezręcznie, mając świadomość, że moja matka ciągle nas obserwuje. — Też mam taką nadzieję.

Taki sposobem rozstaje się z... kimkolwiek on był i staram się ominąć moją matkę, a następnie otworzyć drzwi. Słyszę miałczenie Feliksa, który chce otrzeć się o moją nogę, ale widząc „zła czarownice" szybko czmycha zaszyć się w sypialni. Biedny kotek. Biedna ja, która nie może zaszyć się w sypialni.

Pani spod latarni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz