3

7 1 2
                                    

Znów jest mi słabo. Jestem już blisko domu, więc powinnam dać radę do niego wrócić. Muszę zrobić sobie tylko chwilkę przerwy.

Przy tej cholernej latarni.

Mało dziś zjadłam. Piłam też raczej niewiele. I zdecydowanie nie robiłam tego celowo, po prostu nie miałam czasu. O dziwo jeszcze mnie nie wyrzucono z pracy, ale za to jestem obrzucana zadaniami od rana do nocy, również po godzinach. Chyba chcą mnie zabić, tak skuteczniej się pozbyć.

Powinnam odejść z tej pracy, ale wiem, że nie mogę. Moja matka załatwiła mi tę robotę i zapewne jej przyjazd nie był przypadkowy. Sądzę, że o wszystkim wie. O tym jak wypełniam swoje obowiązki, o wielkości wypłaty i również o tym, jak mnie traktują. Możliwe, że to jej sprawka. Nagadała im o mnie dziwne rzeczy i nawet nie chce się zastanawiać, co tym razem wymyśliła.

— Pani spod latarni? — słyszę zdziwiony głos. Bardzo ładny głos.

— Pan ładny — chwilę się zacinam, na co on się uśmiecha. To trochę irytujące. — ładny garnitur — kończę, bo przecież nie dam mu tej satysfakcji, przyznając na głos, że wygląda na prawdę przystojnie. Dziś też ma garnitur, jednak w innym kolorze.

Czy on tak chodzi na codzień? Wchodzi tak do pobliskiego supermarketu, przechadzając się pomiędzy ludźmi w piżamach i dresie? Płaci za zakupy kartą, nie patrząc na kwotę, a następnie jeszcze pomaga starszej pani, zanieść jej zakupy.
Albo podnieść się dziewczynie spod latarni.

I czemu on tu znowu jest? Śledzi mnie? Czy to jest jakiś DARK? Nie. Nie myśl o tym. Jestem tylko nudną babcią z kotem, ukrytą w ciele młodej dziewczyny, bez doświadczenia bycia... młodą dziewczyną. I wcale nie przyznaję się do znajomości słowa "DARK" w kontakcie innym niż "ciemny".

Za dużo myślę.
Wszystko mnie boli.

— Znowu przeżyła Pani zbyt bliskie spotkanie ze słupem? — śmieje się lekko, ale gdy chwilę nie odpowiadam, a jedynie zamykam oczy i przykładam dłoń do głowy, mężczyzna staje się poważniejszy. — Chorujesz na coś? — pyta zdenerwowany.

Oho, przechodzimy na „ty". A to nowość.

— Nie, nie. Po prostu mało dziś zjadłam, i mało piłam, i kręci mi się w głowie. — Mężczyzna zmienia wyraz twarzy. Pewnie myśli, że to był mój wybór. W jego postrzeganiu sama sobie zasłużyłam na taki los.

— Powinienem cię teraz pouczyć, ale chyba sama już wiesz, że to było niemądre — kręci głową załamany. Nienawidzę, gdy ktoś mnie poucza. Wiem, że jestem od niego młodsza, ale chyba nie o tyle, by traktować mnie jak nieposłusznego dzieciaka. To, że nic mu na to nie odpowiadam i nie reaguje agresją małego pieska, jest wynikiem jedynie mojego samopoczucia. — Chodź. Odprowadzę Cię do domu. — I znowu rozkazy.

Niechętnie podnoszę się, ale to nie działa. Zbytnio kręci mi się w głowie.

Jednak mężczyzna w porę łapie mnie w talii, a ja kładę ręce na jego kratce piersiowej, próbując utrzymać równowagę. Na szczęście nie jest to trudne, ponieważ jego uścisk jest stanowczy i podtrzymuje większość mojego ciężaru, przez co nawet gdybym chciała, nie jestem w stanie upaść.

Pan Ładny Garnitur mnie dotyka. Jest blisko. Przekracza moją przestrzeń osobistą. Czemu takie sytuacje muszą mi się zdarzać jedynie w momencie, gdy nie kontaktuje ze światem?!

Jestem załamana i zażenowana. Chce się gdzieś ukryć, ale jedyną możliwością, by schować swoją twarz jest ciało Pana Ładny Garnitur, co nie wydaje się najlepszym rozwiązaniem. Pomimo tego robię to. Chowam swoją głowę w jego ramieniu i próbuje skupić się na oddechu.

Czuję jak na chwilę mocniej zaciska swoje palce na mojej talii i bierze głębszy wdech.

— Cholera — szepcze sam do siebie. — Musimy zabrać cię spod tej latarni i odtransportować pod dom. Dasz radę iść? A może jednak wolisz kierunek „lekarz"? Mogę też szybko podejść do sklepu i kupić ci wodę, jedzenie. — Słychać w jego głowie szczere zmartwienie, a ja nie chcę zajmować mu zbyt wiele czasu. Już drugi raz znalazł mnie pod tą cholerną latarnią, a ja po raz kolejny tutaj umieram. Czy to skutek kogoś manifestacji? A może złych czarów mojej matki.

— Dam radę iść. Chyba. A mogę jeszcze chwilę posiedzieć? — gubię się w tym co mowię, a mężczyzna przeklina tak cicho, że nie jestem pewna, czy rzeczywiście się odezwał.

— Może.... — zaczyna niepewnie — mógłbym cię zanieść? Nie znamy się, ale wyglądasz jakbyś miała zaraz zemdleć i

— Nie chcę. To — szukam dobrego słowa — upokarzające.

— Zapewniem cię, że jest to mniej upokarzające od umierania pod latarnią. Po prostu chcę ci pomóc — tłumaczy spokojnie.

— Dlaczego?

— Co?

— Dlaczego chcesz mi pomóc?

— Bo... — zastanawia się — nie wiem, tak po prostu. Widzę człowieka potrzebującego pomocy, więc mu pomagam. Co w tym dziwnego? — Znalazł się rycerz co chce zbawiać świat. Podnoszę głowę z jego ramienia i podejmuje decyzje.

— Możesz mnie ponieść, ale na barana, inaczej było by to dziwne — poddaje się i zgadzam się na jego pomysł. Nie chcę umrzeć pod latarnią.

Mężczyzna oddala się na tyle, by wciąż móc mnie trzymać, a następnie powoli rozluźnia swoje dłonie, chyba chcąc sprawdzić, czy jestem w stanie samodzielnie stać.

Po chwili widzę jego plecy i to jak troche kuca. Łapie go za ramiona i przybliżam nogi, tak by mógł je złapać.

Boże, jakie to niezręczne. Mogę jeszcze zrezygnować?

Przyklejam się do jego pleców całym ciałem, a on podnosi się i zaczyna kierować się w ciszy w stronę mojego domu.

Zamykam oczy i dopiero teraz sobie uświadamiam jak jestem blisko tego przystojnego mężczyzny. Czuję jak moje piersi rozpłaszczają na jego plecach, a jego palce wbijają się w moje uda.

Jednak szybko o tym zapominam, gdy znów powracają zawroty głowy. Skupiam się na oddechu i przeżyciu, dzięki czemu w niedługim czasie czuję się lepiej. W momencie gdy dochodzimy pod mój dom, mogę otworzyć oczy i chyba jestem w stanie iść dalej sama.

— Nie musisz mnie nieść do mieszkania, poradzę sobie — mówiąc to, lekko się poruszam, by pokazać mu, że chcę już zejść, ale on to ignoruje i w odpowiedzi jedynie ściska bardziej moje uda. — Na prawdę, czy mogę już zejść? — pytam bardziej stanowczo, może wręcz błagalnie.

— Niech ci będzie. — Brzmi na niezadowolonego, ale i tak odstawia mnie na ziemię. Jednak zaraz po tym chwyta mnie za talię i prowadzi dalej. — Idziemy.

— Ale mówiłam, że

— Tak słyszałem. Nie niosę cię. Dokładnie tak jak chciałaś.

— Możesz iść do domu — wciąż próbuje go przekonać, że nie musi oglądać mnie w takim stanie i, że sobie poradzę. Jednak on chyba uznaje, że nie jestem w stanie odpowiadać za siebie, a przecież mogę to zrobić. Umiem wziąć się w garść.

— Idę. — Puszcza mnie powoli i patrzy jak wyciągam kluczę z torebki.

— To mój dom, nie twój — mówię powoli i dokładnie, tak jakbym tłumaczyła coś dziecku, a on tylko lekko się uśmiecha i wyciąga swoje klucze. Następnie podchodzi do drzwi obok i

Przekręca kluczyk.

— Co? — pytam, nie rozumiejąc się co się dzieje.

— Mieszkam tu. — Uśmiecha się do mnie.

— Co? — powtarzam kolejny raz. Przecież nigdy go tu nie widziałam. Za pierwszym razem zawrócił w drugą stronę. O co tu chodzi? Ktoś żarty sobie robi.

— Na pewno nie potrzebujesz lekarza? — I na prawdę nie jestem w stanie powiedzieć czy był to przytyk w moją stronę, czy jednak nawiązanie do mojego samopoczucia i jego zmartwienie.

Jednak to nie jest ważne, ignoruję go, wchodzę do mieszkania i zamykam drzwi, a zza nich słyszę jak mężczyzna wzdycha, a następnie wchodzi do siebie.

Pani spod latarni Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz