12. Jaqueline znaczy elegancja

8.1K 263 67
                                    


Tu maska maskę dręczy! Zrzućcie maski! Zwykłymi stańcie się ludźmi!

Witold Gombrowicz, Operetka

Jaqueline znaczy elegancja

Niedzielny, zupełnie normalny poranek w domu zupełnie normalnych kobiet Whitmore rozpoczyna się od obudzenia mnie o świcie poprzez stukanie garnka o chochelkę tuż nad moją głową. 

Potem jest tylko lepiej. Seria kazań, pogadanka o zaostrzeniu kar i moje marne tłumaczenia na temat wczorajszego wieczoru.

- Na swoje usprawiedliwienie – dolewam mamie kawy, jako że po podwójnej dawce kofeiny negocjacje z nią zawsze są łatwiejsze – ogarnęliśmy cały salon i mój pokój, więc mamy mniej roboty.

- To wszystko zrobiliście pomiędzy jedną kąpielą w jeziorze a drugą? – Vivienne nie odpuszcza. – Ten twój kolega, Logan. Jest ci bliski?

- Czekaj, mówisz o tym, którego ciągnęłaś za ucho?

Teraz to mamie robi się głupio, bo spuszcza wzrok, wlepiając go w pudroworóżowy kubek z kawą.

- Nie, mamo. To nie jest dla mnie żadna bliska osoba. Nawet nie był zaproszony, sam się wprosił.

- Tacy chłopacy jak oni to chodzące problemy. Wystarczy jeden ładniejszy uśmiech i przepadasz – upomina mnie.

Chyba nie mówimy o tym samym człowieku. Logan nawet się nie uśmiecha.

- Myślę, że nie musisz się o to martwić. Prędzej dotkniemy się kijem albo maczetami niż romantycznym muśnięciem się.

Moja komórka wibruje w kieszeni szlafroka. Sięgam po nią i odczytuję przypomnienie o dzisiejszej rozmowie rekrutacyjnej do mojej tajemniczej pracy.

Za godzinę muszę stawić się w wyznaczonym przez przyszłą szefową miejscu, a według nawigacji, sama droga powinna mi zająć około pół godziny.

- Maddie, jeszcze jedna sprawa – zaczyna mama poważnym tonem. – Byłam ostatnio w waszej szkole i ostrzegli nas przed czymś. W tamtym roku ktoś brutalnie zaatakował nauczyciela od matematyki. Pan Walsh jest na jego zastępstwo, bo poprzedni nauczyciel, pan Knox, walczy o życie w naszym szpitalu, na oddziale intensywnej terapii.

- Tak, wiem, atak ze statuetką w roli głównej. Przykra sprawa – smutnieję na myśl, że ktoś mógł chcieć zaatakować bezbronnego matematyka.

- Nie tyle co przykra, a przerażająca. Kojarzę go, bo to mój pacjent. Maddie, ten człowiek został zmasakrowany - dodaje autentycznie przejęta. - Oprawcą była bestia, nie człowiek. Jakbyś kiedyś coś usłyszała od innych uczniów coś na ten temat, albo na temat statuetki, która rzekomo była między innymi narzędziem zbrodni, to niezwłocznie zgłoś się do dyrekcji szkoły, dobrze?

- Oczywiście – zapewniam ją. – Nadal nie złapali sprawcy?

- Nie. Biedak musi żyć w strachu, bo jego oprawca wciąż chodzi na wolności!

Zegar wiszący nad naszymi głowami wskazuje, że to już mój ostatni dzwonek na szykowanie się. Okłamuję mamę, że wybieram się na zakupy, bo chcę zrobić nam dziś pokaźną kolację w ramach przeprosin i biegnę się szykować na prędko.

Kąpię się w tempie ekspresowym i lekko podsuszam włosy. Decyduję się na subtelny makijaż, żeby wyglądać dojrzalej w oczach pracodawcy. Największy problem stanowi mój ubiór, jako że moja szafa nie należała do najelegantszych. Postanawiam jednak ubrać szarą, prostą sukienkę przed kolano i czarne, cieniutkie rajstopy. Nadal lekko wilgotne włosy kręcę w miękkie fale, przypalając sobie przy tym trochę końcówki, co jest u mnie już standardem.

Dziedzic Złamanych DuszOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz