Dzień drugi

34 6 32
                                    

Pot oblał moje ciało. W szybkim tempie usiadłem na łóżku. Przetarłem twarz dłońmi.

- Kurwa- szepnąłem do siebie.

Znowu śnił mi się ten koszmar. Prowadziłem auto, obok mnie siedziała moja żona Stella, a na tylnych siedzeniach moja córka Eleanor. Nagle zniknęły, a ja zostałem sam. Uderzyłem w inny samochód. Po chwili w moim aucie wybuchł pożar. Paliłem się żywcem, dopóki się nie obudziłem.

Westchnąłem. Wczoraj gdy one odeszły, to zemdlałem. Jak tylko się ocuciłem, to byłem tak cholernie wyczerpany. Wtedy marzyłem tylko o położeniu się w łóżku i zaśnięciu. A najlepiej, żeby się już nie obudzić.
Popatrzałem na budzik 4.44. Zgramoliłem się z łóżka. Od dwóch pierdolonych lat budziłem się sam, w pustym łóżku. Nienawidzę tego uczucia. Ubrałem się w wyprasowaną białą koszulę, czarne garniturowe spodnie, a na koszulę ubrałem idealnie skrojoną marynarkę. Zgarnąłem srebrny zegarek ze stolika nocnego, złożyłem go na lewy nadgarstek. Ruszyłem do przedpokoju. Z nową powieścią ,,Mały książę". Ubrałem buty i czarny płaszcz. Wyszedłem z mieszkania, a następnie z bloku.

Zacząłem iść w kierunku parku, przez Bostońskie ulice. Dzisiejszy dzień nie był taki zimny co wczoraj. Gdy doszedłem do parku, to tak jak zawsze usiadłem na ławce pod wielkim drzewem.
Otworzyłem książkę na środku tam, gdzie ostatnio skończyłem czytać. Codziennie przychodziłem do parku z inną książką. Każda z tych książek była ulubioną mojej żony. Uwielbiała je czytać, mogła czytać je z tysiąc razy i nigdy się jej one nie nudziły. Najbardziej uwielbiała czytać je właśnie w tym parku, mówiła, że tu może odpocząć od codzienności. A do tego w tym parku ją poznałem. Zacząłem czytać o losach małego księcia.

- Dzień dobry- odezwał się dziecięcy głosik.

Oderwałem się od lektury, spoglądając na dziewczynkę z dwoma jasnobrązowymi warkoczami. Usiadła obok mnie. Była to ta sama dziewczynka co wczoraj. Uśmiechnąłem się. Przy tej dziewczynce mogłem na chwile zapomnieć o swoich problemach i poczuć się tak błogo jak ona.

- Dzień dobry- odpowiedziałem.

- O, co pan dzisiaj czyta?- spytała mała istotka.

Była ubrana w różową sukieneczkę, białe rajstopy i również różowy płaszczyk.

- ,,Małego księcia"- odpowiedziałem.

- Zawsze mama czyta mi tę bajkę, to nasza ulubiona!- powiedziała radośnie.

- Tak, to dobra książka- przytaknąłem.

Zamknąłem książkę i zacząłem się rozglądać. Wszystko było takie samo jak zawsze, nie czułem tego dziwnego niepokoju co wczoraj. Było to dziwne, wręcz przerażające.

- Jak ma pan na imię?- spytała.

- Aurelius- rzekłem.

- O podobnie do mnie, a na nazwisko? Moja mamusia mówi, że przedstawiać trzeba się imieniem i nazwiskiem. Żeby nasz rozmówca nas nie zapomniał- oznajmiła.

- Aurelius Densmore- sprostowałem.- A ty?

- Aurelia Bexley- uśmiechnęła się szeroko.

- Masz rację, podobnie- również się uśmiechnąłem.

Po chwili ciszy mała Aurelia znów się odezwała.

- Czemu siedzisz tu sam, Aurelius?

- Każdy potrzebuje samotności- odparłem.

- Nie prawda, a ty wyglądasz na samotnego- rzekła.

- Nie jestem samotny- powiedziałem.

- Jesteś, ale spokojnie będę twoją towarzyszką- podekscytowana dziewczynka uśmiechnęła się szeroko.

- Jak chcesz- rzuciłem, przewracając oczami.

Wiedziałem, że wejście w małą sprzeczkę z tą dziewczynką, to nie najlepszy pomysł. Może jej nie znałem, ale przez te krótkie rozmowy z nią, wywnioskowałem, że ma silny charakter.

- Co tu robisz sama?- zagadałem do mojej towarzyszki.

- Czekam na mamusie, jest w sklepie- odpowiedziała.

- Czemu nie jesteś z nią na zakupach?- spytałem.

- Nie lubię robić zakupów, dlatego mamusi pozwala mi przyjść do parku- wytłumaczyła.

- Aurelia!- usłyszeliśmy.

Dziewczynkę wołała piękna młoda kobieta, stojąca przy wejściu do parku. To zapewne była mama Aureli.

- Muszę już iść, pa Aurelius- rzuciła, wstając z ławki.

- Pa Aurelia- również się pożegnałem.

Młoda Bexley pobiegła radośnie do matki. A ja wróciłem do czytania ,,Małego księcia"

***

Te wszystkie dni mieszały mi się w jedność. Wszystkie wyglądały tak samo, oprócz drobnych zmian. Rano wstawałem, ubierałem się i szedłem do parku czytać. Z parku od razu szedłem do pracy, z pracy do domu. W którym nawiedzały mnie szepty dusz, one znikały, a mnie odcinało od świata żywych. Dlatego wiedziałem, że zaraz nadejdą. Wyczerpany dzisiejszym dniem, usiadłem na kanapie. Ściągnąłem marynarkę, odkładając ją na oparcie kanapy.

- Ja pierdole- powiedziałem, wiedząc, że zaraz nadejdą.

Gdy one nadchodziły, to czułem, że z nimi nadchodzi mrok. Niewyobrażalny ból głowy, wypełnił moje skronie. W uszach zaczęło mi piszczeć. Nie chciałem ich słuchać. Nie chciałem. Nie chciałem. Nie chciałem. Ale one i tak mówiły, a później krzyczały. Ich głosy nawiedzały mnie niemiłosiernie. Tak kurewsko nie chciałem być przez nie nawiedzany. Wiedziałem, że jest jeden sposób, żeby się ich pozbyć.... śmierć.
Kiedyś zadałem im pytanie ,,dlaczego ja?" A one odpowiedziały, że jestem potępiony.
Może miały rację? Tak one miały rację. Byłem niepotrzebny...
Może powinienem odejść z tego świata?

*********************************************************

Hej mam nadzieje że rozdział wam się podobał. Jak myślicie czy to przypadek, że Aurelius i Aurelia mają podobne imiona.

(możecie zostawić po sobie gwiazdkę, to motywuje. Nie zmuszam)

Instagram: koliwia216_

Tik tok: koliwia216_

Miłego dnia/nocy Koliwia.

Szepty dusz: Pomiędzy życiem, a śmiercią|| one-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz