„Mów do mnie jeszcze... za taką rozmową
tęskniłem lata... każde twoje słowo
słodkie w mym sercu wywołuje dreszcze
mów do mnie jeszcze..."
K. Przerwa-Tetmajer
Rzeczka była rozczarowująco wąska. Płynęła niewielkim rowem z obu stron porośniętym gąszczem drzew i sporych rozmiarów krzewów, a nieustanny cień, jakim otaczał płynącą wodę, sprawiał, że nawet w największe upały bił od niej przyjemny chłód. Teren rzeczywiście stanowił świetną kryjówkę, ale maszerowanie w gąszczu porastającym pochyłe brzegi nie było łatwym zadaniem. Obsunięcie się do wody było niemalże nieuniknione, zwłaszcza kiedy szło się po wilgotnej trawie w tanich, śliskich tenisówkach. Jean już kilkukrotnie traciła równowagę, ale za każdym razem niemalże w ostatniej chwili Markus chwytał ją za ramię i stawiał do pionu. Powinna być szczęśliwa, że nie pozwalał jej upaść, ale te silne, ratujące ją ręce tak bardzo kontrastujące z karcąco-kpiącym spojrzeniem wywoływały w niej rozżalenie. „Jak można być tak niezdarną?" zdawały się mówić jego oczy, a ona w pełni się z nimi zgadzała. I była coraz bardziej na siebie wściekła, bo choć starała się iść z gracją, jej tenisówki zwyczajnie nie nadawały się do drogi, z którą musiały się mierzyć, a i ona sama była już po prostu potwornie zmęczona. Jean szła, zadręczając się w myślach. Markus uratował ją, karmił, poił, nie pozwolił jej spać na ziemi, dał jej do ręki własną broń...i nie potrafiła przełknąć gorzkiej świadomości, że robił to wszystko z myślą o swojej siostrze. Bo dlaczego miałby to robić dla niej? Nieznanej dziewczyny, brudnej, głodnej, nieustannie ukradkiem wycierającej łzy? Czym miałaby go niby urzec? Czerwonym od płaczu nosem? Potarganą koszulą? Udem, które zdobiło teraz długie rozcięcie, na które zresztą sam zakładał jej szwy?
Cieszyła się, że jej towarzysz jest takim dokuczliwym, wrednym gadem, bo przynajmniej miał jakąś wadę. Czyniła go realnym. Przecież poza tą jedną rzeczą był nieprawdopodobnie, niesprawiedliwie idealny. Zerkała na jego dłonie, na widoczne pomimo koszulki wyrzeźbione mięśnie ramion i klatki piersiowej, wyprostowane pomimo ciężaru plecaka plecy i czuła wstyd, przyrównując go do samej siebie. Głęboko pod jej paznokciami wciąż tkwił popiół spod jej domu, loki wiły się w różnych kierunkach niczym macki Cthulhu, jej plecy były przygarbione pod ciężarem wszystkiego, co ją ostatnio spotkało i nawet jej ubranie przesiąknięte było zapachem spalenizny. Marzyła o prysznicu, grzebieniu, szczoteczce do zębów, podczas gdy lekko zmierzwiona, jasna grzywka jej towarzysza, opadała mu na oczy ze specyficznym urokiem niegrzecznego chłopca, jakby ktoś stylizował mu tę cholerną fryzurę do zdjęcia dla Vogue'a!
Nigdy wcześniej żaden mężczyzna tak bardzo nie irytował jej i nie fascynował jednocześnie! Nigdy wcześniej nie była też w takiej sytuacji. Markus uratował ją i była od niego całkowicie zależna. Mogła zatem podejrzewać, że jej emocje stanowiły nieopisane jeszcze zaburzenie leżącym gdzieś pomiędzy syndromem sztokholmskim a traumą pourazową. Miała wrażenie, że znajduje się na pełnym morzu, a mężczyzna jest jej jedynym kołem ratunkowym. Do tego świadomość, że gdy tylko zobaczą ląd, będzie musiała płynąć samodzielnie, coraz bardziej ją paraliżowała.
Tak bardzo potrzebowała się komuś wypłakać, pragnęła szczerej, kobiecej rozmowy, ale wojna odebrała jej nawet to. Większość jej koleżanek wyjechała zaraz po wkroczeniu obcych wojsk na terytorium Polski i tylko kilku znajomych postanowiło pozostać w swoich domach. Czy tym, którzy wyjechali, udało się dotrzeć do celu? I czy ci, którzy zostali, zdołali jednak uciec przed bombardowaniem? Jean nie znała losów swoich przyjaciół i nie miała możliwości kontaktu. Społeczność, której była częścią, już nie istniała. Po uderzeniu pocisku obudziła się w zgliszczach własnego świata. Żałowała, że nigdy nie przyszło jej do głowy, by nauczyć się na pamięć numerów telefonów, mogłaby wówczas spróbować skontaktować się choćby z koleżankami z pracy będąc już w Rzeszowie. Pozostawał internet, pytanie tylko, czy będzie działał? Dom ciotki był nadzieją na zachowanie choć namiastki przeszłości. Wszystko, co dziś stanowiło otaczającą ją rzeczywistość, jeszcze kilka dni wcześniej było niewyobrażalnie niedorzeczne. Żyli przecież w dobrobycie, bezpiecznej cywilizacji. Wojny toczyły się daleko od nich, nie dotykały zachodniej kultury. Jean miała wszystko. Dach nad głową, jedzenie, picie, ciepłe łóżko ,bezpieczeństwo i bliskich. Straciła to wszystko i szła, nie mając zupełnie nic, a mężczyzna, który łapał ją, obejmując silnymi palcami jej ramię i wywołując tym na jej rękach gęsią skórkę, powiedział wyraźnie, że przypomina mu jego młodszą siostrę! Siostrę! Jakie to było frustrujące! Miała dosyć jego dłoni, chciałaby, żeby już więcej jej nie dotykał i nie wywoływał w jej brzuchu takiego napięcia! Chciałaby, by pozwolił jej przewrócić się do tej rzeki, chciała upaść i nigdy nie wstawać! Mogłaby utonąć w tym śmiesznym strumieniu i byłoby to idealne zakończenie tego koszmaru, który ją spotkał! Odrobina komedii w tym dramacie, bo nie spodziewała się przecież happy endu. Towarzysz Jean szydził z niej na każdym kroku, a przecież nie była niedorajdą! Do cholery! Odnosiła w życiu sukcesy! I sam jej powiedział, że jest twarda! Chciała, by ją podziwiał, tak jak ona podziwiała jego. Ale czy cokolwiek zrobiłoby na nim wrażenie? Przecież nawet jej celne strzały nie zmieniły tego sposobu, w jaki na nią patrzył! Czuła, że powinna po prostu uwolnić się od myślenia o swoim towarzyszu, zanim te ręce, ramiona i ta jego cholerna grzywka zagoszczą na dobre w jej głowie!
CZYTASZ
Granice (DRAMIONE)
FanfictionDRAMIONE Wojenne dramione w mugolskiej rzeczywistości. Jak wiecie - zaczęłam pisać ponad pół roku przed wojną na Ukrainie (wszystko przez książki Jacka Bartosiaka:), choć w późniejszych scenach będzie widać lekką inspirację niektórymi wydarzeniami.