Świt nadszedł delikatnie, jakby nie chciał przerywać spokoju, który spowił zamek podczas nocy. Jednak w powietrzu czuć było podniecenie. Był to czas Jarych Godów, święta wiosny i odrodzenia, które od pokoleń celebrowano z pompą należytą dla książęcego rodu. Dla Alarica, jego niechętnego dziedzica, był to dzień pełen obowiązków, przez co znów ledwie mieli czas, by zamienić kilka zdań. Wstał o nieludzkiej godzinie z nadzieją, że uda mu się go złapać, jednak po entuzjastycznym powitaniu został szybko odesłany, gdyż miał się stawić na przymiarkę.
Znudzony książkami i kręceniem się po lochach wyszedł w końcu na dziedziniec zamkowy, skąd mógł obserwować jak Wit, wydając ostatnie rozkazy, miota się w tę i z powrotem między domowikami, które w pośpiechu rozstawiały stoły, dekorowały przestrzeń girlandami kwiatów i przynosiły kosze pełne jajek, które miały niedługo stać się pisankami za pomocą rąk najmłodszych.
Zapach świeżo pieczonego chleba i mięsiwa unosił się w powietrzu, mieszając się z aromatem ziół i kwiatów. Aitwarowi zaburczało w brzuchu, przystanął na chwilę i zamknął oczy, napawając się nim. Mimowolnie zaczął zastanawiać się, co robi w tej chwili Alaric. Wyobrażał sobie, że stoi przed wielkim lustrem w swojej komnacie, przyglądając się odbiciu z ponurym wyrazem twarzy.
Dziś, zgodnie z tradycją jako najmłodszy spadkobierca Erebusów w linii prostej od Leandra Wielkiego, miał przywdziać strój Jaryły – boga wiosny i odrodzenia. Nie widział go w nim wcześniej, ale mógł zobaczyć to teraz w swoim umyśle. Biała, haftowana tunika, przypominająca promienie słońca, opadająca mu na ramiona. Głowa pełna czarnych, kręconych włosów z wieńcem z młodych gałązek brzozy i czerwonych zawilców. W dłoniach dzierżył złoty róg, symbol dostatku i płodności.
Z zamyślenia wyrwało go uderzenie w ramię. Aitwar i bez towarzyszących temu słów wiedziałby z kim ma do czynienia. Niewielu ludzi szukało jego towarzystwa w tym miejscu, a jeszcze mniej byłoby w stosunku do niego tak swobodne. Spodziewał się jednak, że spotka się z nim dopiero podczas uczty.
— Czyżbyś znowu śnił na jawie? — zapytał drwiąco uśmiechnięty. — Niech zgadnę, twoją głowę zaprząta nasz drogi Jaryło.
Aitwar parsknął cierpko, kopiąc stojący nieopodal mały kamień, nagle zirytowany.
— Czyż nie zawsze? — przynajmniej on miał takie wrażenie. Od kiedy poznali się, gdy mieli czternaście i piętnaście lat, rzadko opuszczał jego myśli na długo. — Ta tradycja jest głupia. Alaric nienawidzi być wystawiany na widowisko.
— Błąd. To ty tego nie cierpisz — chyba Edwin widział, że ma zamiar się o to sprzeczać, ponieważ nie dał mu szansy, by dojść do słowa. — Poważnie, Aitwar. To nic wielkiego dla niego. Robi to od sześciu lat, przyzwyczaił się. Zrobi swoje, pomarudzi trochę i zapomni.
— Wiem — odparł z irytacją. — Po prostu mnie to irytuje. Czy to naprawdę musi być on?
— Tak, Aitwar — powiedział, nagle równie zirytowany, patrząc na niego intensywnie, jakby chciał mieć pewność, że zostanie zrozumiany. — To jego obowiązek, a Alaric nigdy przed nimi nie ucieka.
— Może powinien.
— Czyżby?
Zamilkli obydwoje, wpatrując się w siebie uparcie, próbując przekazać spojrzeniem to czego nie chciały rzec usta. Żaden z nich nie zamierzał bowiem ujawniać słonia w pokoju. Aluzje i półsłówka to jedyne na co mogli sobie pozwolić w ich okolicznościach. Edwin westchnął jednak w końcu i powiedział.
— Chodź, kończą już zbierać zioła.
Więc poszli. Szli w ciszy, ramię w ramię, aż dotarli do rzeki, gdzie wszyscy się zbierali, by utopić Marzannę. Ojciec Alarica — Cassius, prowadził procesję od wzgórza, na którym stał potężny zamek, w którym oboje mieszkali. Sztywno wyprostowany, odziany w ciemnozielone szaty, które kosztowały go zapewne więcej niż jego miesięczna pensja, wyglądał w każdym calu na księcia, którym tak marzyło mu się być.
CZYTASZ
CIENIE WŁADZY: POCZĄTKI (Zawieszone)
FantasyAle czyż nie jest to znak prawdziwej wielkości? Ci, którzy osiągają najwięcej, nigdy nie zadowalają się tym, co już mają. Zawsze sięgają dalej, pragną więcej. W sercu królestwa, gdzie dwanaście książęcych rodów rządzi żelazną ręką, zaczyna się opowi...