Rozdział X: Narodziny

149 12 5
                                    

Robercik, Nicola i Matty czekali w szpitalu aby dowiedzieć się czegokolwiek o stanie Wojtka. Cała trójka była zdenerwowana tym co się stało, ale najbardziej przeżywał to Robercik, który odkąd dotarli do szpitala nie spoczął nawet na minutę i ciągle przechadzał się wte i wewte korytarzem.

— Może usiądziesz na chwilę...? — zaproponował nieśmiało Nicola, kiedy Robercik zaczął robić kolejne okrążenie.

— Nigdy w życiu! — odpowiedział stanowczo Robercik. — Nie usiądę dopóki nie będę wiedział co z Wojtkiem!

Nicola nie zamierzał się już odzywać, widząc jak bardzo sytuacja jest napięta.

Na szczęście już pięć minut później drzwi od sali w której leżał Wojtek się otworzyły, a na korytarz wyszedł doktor.

— Doktorze co z nim? — zapytał od razu Robercik.

Doktor spojrzał w swoją kartotekę, którą trzymał w ręce.

— Ujujuj, słabiutko... Że tak powiem pacjent odłożył łyżkę — powiedział, a cała trójka zamarła.

Ręka Robercika już zmierzała na jego serce, czując jak dostaje zawału.

Doktor zmarszczył brwi, ponownie zaglądając w kartotekę.

— Aa nie! Niestety pan Szczęsny jeszcze nie odszedł z tego świata, pomyliłem go z pacjentem co leży na piątce, bo przedawkował leki na przeczyszczenie — uśmiechnął się doktor. — Przynajmniej jego żywot dobiega końca.

Gotówka spojrzał na Nicolę i oboje w myślach stwierdzili, że z tym doktorem jest coś nie tak.

Robercik był natomiast oburzony służbą medyczną w tym kraju. Jak można tak traktować ministra obrony narodowej?! Wojtek tyle dobrego zrobił dla narodu, a tak mu się odpłacają. Na starość nie może liczyć nawet na dobrą opiekę w szpitalu.

— Ale co z Wojtkiem ja się pytam?! — krzyknął nerwowo Robercik.

— A tak tak... pan Szczęsny przebywa obecnie w śpiączce, a jego stan jest ciężki — wyznał wreszcie doktor. — Ja to mu daję maksymalnie tydzień... Dłużej szkoda go trzymać, bo tylko miejsce zajmuję i prąd czerpię. A rachunki poszły w górę!

Robert słysząc słowa doktora, ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Odszedł od Nicoli i Gotówki, chcąc wrócić do domu i tam pogrążyć się w swoim smutku. Przyjaciele patrzyli na niego zmartwieni, ale wiedzieli że Robert potrzebuję teraz czasu.

*

Kilka dni później Nicola i Matty siłą wyciągnęli Roberta z domu, w którym totalnie się zaszył i nie chciał z niego wychodzić. W pewnym momencie przestał nawet odbierać od nich telefon, a Matty stwierdził że to początki depreszyn.

Postanowili zabrać Robercika na spacer po Warszawie i spróbować go jakoś pocieszyć. Nicola narzekał że jest mu zimno i żeby poszli do kawiarni, ale w tamtym momencie uwagę Gotówki przykuł zupełnie ktoś inny.

— Oł maj gad luk! — zawołał i wskazał palcem w tamtym kierunku.

Robercik niechętnie skierował tam swoje spojrzenie, widząc Krychowiaka w obecności... Bagiety! Podobnie do nich spacerowali po ulicach Warszawy.

— Spójrz tylko kochanie jak ładnie w tej Warszawie mamy — powiedział do Bagiety Krychowiak, a Mekambe zaczął się rozglądać.

Kochanie?

— Czy mi się przesłyszało czy... — zaczął Nicola, ale nie musiał kończyć kiedy Bagieta i Krychowiak się pocałowali.

Rodzina Piłkarskich Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz