Rozdział 2

15 2 0
                                    



Przeszłam przez szkolną furtkę, obrośniętą bluszczem. Liście mieniły się w promieniach słońca, rozjaśniając swój ciemny zielony kolor. Takie widoki sprawiały moim oczom radość. Wydawać by się mogło, że to dosyć dziwaczne zachowanie, ale bardzo lubiłam wpatrywać się w takie małe rzeczy. W małe widoki. Za każdym razem kiedy szłam tą samą drogą z domu do szkoły, lub odwrotnie podziwiałam otaczającą mnie przyrodę. 

Miałam wrażenie, że każdego razu kiedy przemierzałam ten odcinek, inaczej wyglądały takie małe widoki. I czym dłużej o tym myślałam, tym bardziej mimo wszystko wydawało mi się to dziwaczne i niestety nie można byłoby tego nazwać uroczym. 

Szłam brukowym chodnikiem prowadzącym do mojego domu. Dom. To słowo miało dużo określeń. Nie umiałam, choć bardziej nie chciałam wyobrazić sobie pełnej kochającej rodziny. To było zbyt bolesne. Potrafiłam wyobrazić sobie wiele rzeczy, ale to wydawało mi się zbyt wyidealizowane i zbyt nieautentyczne, żeby mogło tak zakłócać harmonie wyobraźni. Wyobraźnia pozwala nam na ukazanie wszystkiego, możemy pozwolić sobie na pochłoniecie w świat fantazji, jedynie ogranicza nas nasz własny rozum. I w tym przypadku nie chciałam pozwolić sobie na coś co by zabolało. Nie byłam wstanie wyobrazić sobie czegoś takiego jak pojęcie ,,Miłość''. Jak dla mnie to pojęcie, było tak samo wyidealizowane, tak bardzo fikcyjne, i zarazem niestałe. Nie wiedziałam w jaki sposób można byłoby opisać to uczucie. Kojarzyło mi się z kwiatem, prześlicznym kwiatem, zarażającym swą wonią wszystko dookoła. Budzącym jak najbardziej pozytywne emocje. Miłość tak silna, że jesteś wstanie rzucić wszystko dla osoby najdroższej twojemu sercu, tak silne uczucie było dla mnie niemożliwie. Nie umiałam wyobrazić sobie osoby kochającej tak bardzo, to było dla mnie tak nieprawdziwe, że nie umiałam w to uwierzyć. Starałam się jak najbardziej odciąć od wszystkich możliwych tego typu uczuć. Wiedziałam, że gdybym tylko w jak najmniejszym stopniu pozwoliła sobie przekroczyć niewidzialną barierę. Wprawiłabym w ruch całą nadzieję. Wiedziałam, że ta nadzieja byłaby nic nie wartym marzeniem, że jedynie przez nią pojawiałaby się moje cierpienie. A jakaś część mnie uczepiłaby się jej, a ja nie mogłabym nic z tym robić. Nie mogłam pozwolić na tego typu kolejne beznadziejne uczycie, które wiedziałabym nie prowadziłoby do niczego dobrego. Westchnęłam, próbując oddzielić się od myśli, które wprawiały mnie o beznadziejny humor.

 Przeszłam przez pobliski park, skręcając na szeroką, kostkową uliczkę. Budynki zdawały się chować za sobą słońce, które już pomimo coraz późniejszej pory, chciało jak najdłużej zaszczycać nas swoimi promieniami słońca. Chciałam żyć chwilą. Taką jak ta. Uczepiałam się takich momentów.

Nie lubiłam tłoku, chaosu, wolałam być sama. Samotność i cisza były dla mnie jak ukojenie. Lubiłam stałe uczucia, porywcze emocje, gwałtowne zachowania powodowały we mnie niepokój. Czułam się jakbym znajdowała się w niebezpieczeństwie. To dlatego też spokój i cisza były dla mnie jak harmonia. Jak bezpieczna przystań, czułam się jakby łagodne ramiona obejmowały moje wiotkie ciało, chroniąc przed jakimikolwiek obrażeniami. Tym nazywałam spokój, harmonią. Przeszłam przez mieszkania osiedla, skręcając do kamienic.

Była to najmniej zadbana i najbardziej stara część tego miejsca. Kamienice porośnięte były winoroślami, gdzie nie gdzie ukruszone wyblakłe cegły. Otworzyłam zamaszyście drzwi. Zapach papierosów uderzył w moją twarz, a ja miałam wrażenie, że jeszcze chwila a zapach ten zagęści całe powietrze.

Kamienica nie wyglądała lepiej w środku. Płytki kiedyś ślicznie obłożone schodami, teraz były popękane, pokruszone i straciły kolor. Ściany szare i brudne. Wyjęłam z torby klucze do mieszkania. Przekręciłam zamek w drzwiach, czym towarzyszył charakterystyczny dźwięk metalu.

Poczułam ukłucie w okolicach klatki piersiowej.

- Stello? – męski głos rozniósł się po całym mieszkaniu.

- tak, już jestem – odparłam pragnąc, jak najszybciej znaleźć się w czterech ścianach mojego pokoju. Przeleciałam wzrokiem po skąpym wystroju korytarza prowadzącego do kuchni, gdzie gotował mężczyzna .

- jak było w szkole? – spytał tata, nie chciałam z nim rozmawiać, chciałam jak najszybciej się od niego uwolnić.

- dobrze – odparłam dziwnie oddalonych i nieobecnym głosem, kierując się do swojego azylu jakim był mój pokój.

- ciotka Waleria zaprasza cię na wakacje do siebie – odparł jakby mimochodem, ale w nucie zawartej w jego głosie usłyszałam pragnienie jak najszybciej z siebie tego wyrzucić. 

Chciał się mnie pozbyć, nawet jeśli na chwilę. Moje serce zabiło szybciej, a ja miałam wrażenie że każde jego bicie przyprawia mnie o ból. Nic nie odpowiedziałam. Nie mogłam znaleźć odpowiednich słów, a głos ugrzązł mi w gardle. 

Weszłam do małego pokoiku, zamykając za sobą delikatnie drzwi. Wystrój pokoju był bardzo zimny, nie miałam innych kolorów niż białego. Wzięłam głęboki oddech, opierając się o drzwi. Nie umiałam hamować łez. One same wytaczały się z spod moich powiek. Wszystkie spokojnie emocje jakie czułam kilka minut temu wyparowały jak bańka mydlana. Zsunęłam się po drewnianych drzwiach. Bałam się przyznać, że pragnęłam czyiś ramion, w głębi serca pragnęłam by ktoś zaopiekował się mną, darzył zaufaniem. Otoczył mnie, przytulił. Bałam się tego przed sobą przyznać, że pragnęłam nie tylko ciszy, nie samotności. Pragnęłam by ktoś był dla mnie jak bezpieczna przystań, by to nie była cisza, nie była samotność, lecz ktoś. Ktoś kto pomimo wszystkich okoliczności wybierze mnie. Nie mogłam tego przed sobą przyznać. Nie byłam w stanie zgodzić się, że tego w rzeczywistości potrzebuje.

Chciałam być silna. A łzy oznaczały słabość. Chciałam przez chwilę nic nie czuć. Pozwolić by wszystkie emocje wyparowały, tak by została nicość. Cholerna czarna nicość, która na chwilę pozwoliłaby odciąć od otaczającego świata. A mimo wszystko nie potrafiłam, czułam się tak strasznie sama, tak okropnie bezsilna. Łzy piekły moje policzki. 

Zagryzłam dolną wargę hamując wszystkie szalejące emocje. Byłam tym wszystkim zmęczona, z każdym oddechem, z każdym biciem mojego serca czułam się coraz bardziej odurzona, coraz bardziej odległa. Chciałam bezpieczeństwa, zaufania, ale kto by chciał mi to dać? W głębi byłam spragniona czułości, której tak nie znałam, której nie dali mi moi rodzice. Chciałam, tak bardzo pragnęłam rodziców, który otoczyliby mnie tak nieznanymi mi pozytywnymi uczuciami, aby byli ze mną nie z poczucia obowiązku, nie z litości. Ale skoro prawie nikt mnie nie chciał, to kto tym bardziej chciałby się mną zaopiekować? Skoro nie dali mi tego najbliżsi? Może po prostu nie zasługiwałam na takie uczucia, na taką osobę. Zamknęłam przepełnione łzami oczy. Zalała mnie fala goryczy, rozczarowania i nienawiści do mnie samej. Byłam po prostu niepotrzebna.

Byłam po prostu niewidzialna. Bezużyteczna. Nienawidziłam siebie w takich chwilach jeszcze bardziej. Nie umiałam zaakceptować siebie i swojego ciała. 


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Witajcie, będzie mi bardzo miło jeśli zostawicie coś po sobie.                                                                      

Ściskam Was i do zobaczenia wkrótce. 

Ocean Twych oczuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz