3. Moje Słońce i mój Ogień.

70 13 15
                                    

Kwabs: Walk

Obecnie

"Miłość prawdziwa to taka, która  jest latarnią w burzy, pozwalając nam widzieć drogę nawet, gdy wszystko inne jest w mroku" - Herman Hesse

Tej nocy, Emilka nie obudziła się. Od nieco ponad roku mogła w końcu zacząć spać spokojnie, nie będąc w połowie na czuwaniu, bo nie wiadomo, co się wydarzy. A działo się bardzo dużo. Prócz tego, że potrafiłem wręcz dusić się przez sen i często budziłem się z krzykiem, przez dłuższy czas mierzyłem się z somnambulizmem. Była wtedy przy mnie każdej nocy i każdego dnia, a na domiar wszystkiego ciągle po tym bagnie, które jej zgotowałem swoją obecnością wciąż chciała ze mną być. A nie byłem ślepy. Doskonale wiedziałem jak bardzo ją męczyła opieka nade mną. Bowiem tak to wyglądało. W dzień byłem pełnym chłodnego osądu i racjonalizmu adwokatem, a w nocy zamieniałem się w błądzące we mgle własnych traum dziecko. W nocy znów byłem tym sześciolatkiem, za którym zamykały się drzwi gabinetu mojego psychoterapeuty.

Jednak tej nocy się nie obudziła. I dziękowałem Bogu, w którego nie bardzo wierzyłem, że spała dalej. Nie zamierzałem jej też mówić o tym koszmarach. Sprawa Oskara wytrąciła mnie nieco z psychicznej równowagi, ale za moment wszystko wróci do normy. Musiałem po prostu wziąć kilka głębszych oddechów i przywrócić mój chłodny osąd. To chwilowe, a czymś ulotnym nie było sensu zawracać Emilce głowy. Nie, gdy wiedziałem, jak bardzo się tym przejmie. Jak wyolbrzymi ten zaledwie jeden wybryk, który najpewniej nie powtórzy się ponownie. Przecież miałem za sobą terapię. Nie była to jakaś zatrważająca ilość spotkań, ale przepracowałem to z tamtą terapeutką, co w połączeniu z ogromnym wsparciem jaki miałem od Emilki sprawiło, że to wszystko zniknęło.

Aż do teraz.

Zepchnąłem to w pozory niepamięci, zwlekając się rano z łóżka. Oparłem stopy na chłodnych panelach, układając dłonie po obu stronach ciała, zaciskając je na krawędzi materaca. Sam nie wiem, ile tak tkwiłem, w jakimś niepoważnym zawieszeniu, gdy drgnąłem, czując na szyi jej usta. Wprost czułem, ja wyginają się w nieco zaspanym uśmiechem, jej krótkie włosy załaskotały mnie w policzek.

– Obudziłem cię? – zapytałem, spoglądając na nią

Uśmiechnęła się szerzej, a ja już nie potrzebowałem słońca. Najpiękniejsze, najbardziej potrzebne mi do życia miałem przy sobie.

Cofnąłem się nieco, by zaraz odwrócić w jej stronę. Pocałowałem ją przelotnie w usta, a ona po tym cmoknęła mnie w czubek nosa i opadła ponownie na łóżko, wbijając wzrok w jasny sufit.

– Gdybyś mnie obudził, inaczej byśmy teraz rozmawiali, kochanie.

Zaśmiałem się pod nosem, przekrzywiając głowę. Byliśmy dwa lata po ślubie, znaliśmy się już cztery, a ja ciągle nie zawsze wiedziałem, kiedy żartowała, a kiedy jej docinki były poważnymi groźbami buntowniczej feministki.

– Sześć miesięcy do ośmiu lat.

Aż uniosła głowę, posyłając mi pytające spojrzenie.

Wzruszyłem ramionami, dźwigając się z łóżka w stronę szuflady ze skarpetkami.

– Groźby karalne, artykuł...

– Sto dziewięćdziesiąty kodeksu karnego, paragraf pierwszy.

Pokiwałem głową, krzyżując z nią spojrzenie w pełnej porozumienia chwili ciszy. To jeden z paragrafów, które Emilka znała na pamięć.

Niestety.

Ciągle na wspomnienie tamtego roku jej oczy zachodziły mgłą ciążących jej w umyśle migawek. I co prawda nie przytłaczało jej to na co dzień. Była silną kobietą, która potrafiła przeszłość zostawić za sobą. Coś, czego uczyła mnie przez długi czas. Jednak, gdy coś jej przypominało o tamtym mężczyźnie, tamtej koszmarnej sprawie... wtedy przez chwilę, przez dosłownie ułamek tej chwili zdawała się topić, by za chwilę przypomnieć sobie, że doskonale pływała.

Marcel ( Ukryte cienie 4)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz